Walentynki (2017)

http://obrazki.joe.pl/obrazek-wierszyk-dwie-roze-
wazonie-wklejka-na-walentynki,milosne
Monikę znałem jeszcze z podstawówki, ale kolegować zaczęliśmy się dopiero po przejściu do gimnazjum. Będąc w tej samej klasie często wracaliśmy razem do domu, w grupie kilkorga dzieciaków z naszego osiedla albo we dwoje. Dobrze nam się rozmawiało, śmialiśmy się z tych samych rzeczy, jednakowo gardziliśmy chamstwem, a docenialiśmy bezinteresowne okazywanie dobroci. Myśleliśmy podobnie, nadawaliśmy na tych samych falach i podobaliśmy się sobie, więc w miarę szybko połączyła nas nić wzajemnej sympatii.

Stanowczo nie byłem jedynym chłopakiem, któremu Monika wpadła w oko. Podrywali ją koledzy z klasy i starsi uczniowie. Wiem, że na koloniach ktoś próbował szczęścia. Martwiły mnie te zaloty, ale sam zaproszenie na spacer zawsze odkładałem na lepszy moment. Ewentualnie moją uwagę przykuwała akurat inna osoba. Można więc powiedzieć, że łączyła nas przyjaźń, w dziecięcym rozumieniu tego słowa, i tylko przez zazdrość, złośliwość, albo z niewiedzy czasem ktoś nazywał nas parą. Nawet się nie odwiedzaliśmy bez wyraźnej konieczności związanej ze szkołą. W wakacje i ferie nie widywaliśmy się praktycznie wcale.

Całowaliśmy się tylko raz, jeszcze w podstawówce, w ramach gry w butelkę na urodzinach kolegi z klasy. Obojgu z nas te pierwsze pocałunki zapadły głęboko w pamięć, ale ani nie były one wyrazem miłości, ani nie dały impulsu do jakiś głębszych uczuć. Nigdy potem nie uczestniczyłem w podobnych zabawach. Monice zdarzyło się to jeszcze trzy razy na innych imprezach, bez mojego udziału. Owszem, fantazjowałem nie raz o zbliżeniach z przyjaciółką – wyobraźnia, bardzo uboga zresztą, karmiła się znikomym doświadczeniem własnym, lekturą oraz filmami – ale równie często marzyłem też o innych ślicznotkach. Żadnej nie byłem wierny. Monikę wyróżniało jedynie to, że inne dziewczyny zapominałem na zawsze, a myśli o niej po krótszej lub dłuższej przerwie wracała jak nieprzyzwoity bumerang.

Monika czuła podobnie. Wiecznie otoczona wianuszkiem adoratorów, nigdy się nie nudziła na szkolnych dyskotekach ani na basenie. Co jakiś czas pozwalała zaprosić się na spacer lub do kina, chodziła za rękę, przytulała się, a nawet całowała, ale każdy romans kończył się rychłym rozczarowaniem. Przypominała sobie wówczas o mnie i marzyła, by jej najlepszy kolega zdecydował się wreszcie wyznać miłość. Długo musiała czekać na te oświadczyny. Zdobyłem się na ten krok, namówiony przez wujka, mego doradcę i powiernika, dopiero w drugim semestrze ostatniej klasy gimnazjum, kiedy Monika straciła resztki wiary, że to kiedykolwiek nastąpi. W końcu zaiskrzyło między nami. Żaru uczuć wystarczyło aż na kilka miesięcy.

***

Wujek Arni, nieślubny mąż mojej przyrodniej siostry starszej ode mnie o piętnaście lat, nie jest ze mną bezpośrednio spokrewniony. Mieszka na drugim końcu świata i od maleńkiego zwracam się do niego po imieniu. Określenie wujek jest więc czysto umowne. Używam go wyłącznie, gdy o Arnim wspominam obcym. Spotykamy się rzadko, średnio raz w roku. Niemniej każdej wizycie towarzyszą długie rozmowy o życiu i filozofii. Wiele mnie nauczył, od piszczenia nadmuchiwanym balonem w wieku lat pięciu, przez chodzenie na rękach i liczenie po angielsku, kiedy miałem lat osiem, po karciane sztuczki i podrywanie dziewczyn w okresie nastoletnim. Monice nigdy się do tego nie przyznałem, ale bez jego rady i słowa zachęty nie zdobyłbym się na zrobienie pierwszego kroku. Nie mówilibyśmy dziś o sobie „mój pierwszy” i „moja pierwsza”, tylko dawny kolega i koleżanka ze szkoły.

„Jak teraz nic nie zrobisz, to bezpowrotnie stracisz swoją szansę.” – „Pójdziecie do różnych liceów i wasze drogi się rozejdą, jeśli nie będziecie razem.” – „To dla was ostatni moment.” – „Boisz się, że ktoś ją miał przed tobą? Nikt jej nie miał i nie ma! A to, że ona ciągle wychodzi z kimś nowym, tylko to potwierdza.” – „Nawet jeśli był już w niej czyjś język albo ptaszek, już go tam nie ma. I możesz być pewien, że nie zostawił po sobie miłych wspomnień. To dla ciebie żadna konkurencja.” – „Nie bój się porównań z byłymi. Nikt z nich nie dysponował tym, co masz ty. Trzeci rok przyjaźni! Masz taki zapas jej sympatii, zauroczeń – musisz jej się podobać, także fizycznie, co do tego nie mam wątpliwości – i zaufania, o jakim ktokolwiek inny może tylko pomarzyć. Wygrywasz z każdym.” – „Nie masz nic do stracenia. Cokolwiek zrobisz, zyskasz.” – „Czego się boisz? Odrzucenia? Że powie „nie”, kiedy zechcesz ją pocałować? Sama cię pocałuje następnym razem.” – Wujek truł przez trzy dni z rzędu, z uporem maniaka starał się przekonać przekonanego. Tę nachalność łatwo wyjaśnić: Arni chciał ocalić mnie od powtórzenia jego własnego błędu z młodości.

***

Zbliżał się czternastego lutego, Dzień Zakochanych. Szkoła przygotowywała się do kiczowatego rytuału walentynkowego. W głównym hallu przy szatni ustawiono tekturowe pudło z podłużnym otworem w wierzchnim boku, oklejone czerwoną bibułą – urnę na anonimowe listy. Zabawa polegała na tym, że każdy mógł wrzucić kopertę zaadresowaną do wybranej osoby – imię, nazwisko, klasa. Czternastego lutego około południa komitet walentynkowy miał otworzyć urnę, posortować listy według klasy. Następnie walentynosze – oddzielny dla każdej klasy – mieli je dostarczyć do adresatów. Wziąłem udział w tej zabawie, ale swoją walentynkę dostarczyłem w inny sposób.

Za radą wujka kupiłem trzy bilety do kina, z rezerwacją sąsiednich miejsc blisko ekranu. „Tylko nie w ostatnim rzędzie.” – ostrzegał Arni – „Nie z napaleńcami, co idą do kina tylko po to, żeby się w ciemności przelizać. Nawet jeśli to tylko stereotyp, nie musisz ryzykować głupich skojarzeń.” Na wczesny seans. – „Weź pod uwagę rodziców dziewczyny. Ich zgoda jest niezbędna. I nie chodzi jedynie o brak zakazu. Jeśli randka przypadnie im do gustu, mogą cię wesprzeć, dodatkowo zarażając córkę swoim entuzjazmem.” Na film dla dzieci, na intensywnie reklamowanego Harrego Pottera. – też ze względu na jej rodziców. Na tandetną komedię romantyczną albo film z przekleństwami i mordobiciem mogliby kręcić nosem, a na popularną bajkę, której nie wypada nie znać, nie mogli się nie zgodzić.

Na jednym z biletów napisałem, że niejaki Walenty z okazji swoich imienin pragnie podarować go szanownej pani Monice i bardzo prosi o przyjęcie podarunku. Włożyłem go do czerwonej koperty i pod osłoną ciemności wrzuciłem do skrzynki pocztowej już późnym wieczorem dwunastego lutego. – „Lepiej trochę przed czasem, niż czekać aż cię ktoś wyprzedzi.” Następnego dnia w szkole Monika była cała w skowronkach. Uśmiechnięta od ucha do ucha, podskakiwała radośnie. Rozpierała ją energia. Co najważniejsze, często zerkała na mnie. Kiedy przez chwilę rozmawialiśmy na jakiś nieważny temat, świdrowała mą twarz pytającym spojrzeniem. Wiedziałem już, że dostała list i rozpoznała autora. Nie zamierzała odrzucić zaproszenia.

Później opowiedziała mi zabawną scenę. W dniu walentynek wracała ze szkoły z dwiema dziewczynami. Koleżanki pokazywały sobie nawzajem otrzymane liściki. Monika miała ich aż pięć, one po jednym. - „Ten wierszyk już znam. Dostałam taki sam w zeszłym roku.” – zaśmiała się jedna z koleżanek. – „A mój jest identyczny jak ten” – druga z dziewczyn wskazała na jedną z walentynek Moniki. – „Zupełnie do niczego te nasze chłopczyki. Wszystko na odwal się. Nawet walentynki.” – „Lenie. Myśli taki, że ściągnie coś z netu i laska za nim poleci. Czy my jesteśmy aż takie głupie?” – „Cicho! Ja też tak zrobiłam. Dałam bliźniakom ten sam wierszyk. Tylko imiona zmieniłam” – „Czekaj! Zaraz się w tobie zakochają obaj.” – złośliwie skomentowała Monika, znając z własnego doświadczenia dziwną słabość braci do lokowania uczuć w tej samej dziewczynie jednocześnie. „Ale ty to masz powodzenie!” – z nutką zazdrości w głosie powiedziała ta dziewczyna, która najbardziej narzekała na lenistwo i znikomą pomysłowość gimnazjalistów. – „Nie wiem, po co cała ta bałwanada. Piszą te karteluszki, jakby ich kto do tego zmuszał.” – Monika lekceważąco oddała wszystkie swoje walentynki drugiej z koleżanek. „Kogut też się w to zaangażował. Która kartka jest od niego?” – To pytanie odnosiło się do mnie. – „Żadna. Wiesz przecież, jak on pisze, jak kogut dziobem.” – „Dlaczego właściwie? Lubicie się przecież. Nie wolałabyś dostać czegoś od niego zamiast tych pięciu kartek?” – „Ach, może.” – Monika udała smutną, myślami wybiegając dwie godziny na przód.

***

Na salę wszedłem jako jeden z pierwszych, sam. Usiadłszy na fotelu, wlepiłem wzrok w drzwi wejściowe. Niecierpliwie czekałem na swoją walentynkę. Przyjdzie, nie przyjdzie, przyjdzie, nie przyjdzie? Wreszcie się zjawiła. Ubrana zupełnie inaczej niż do szkoły. Obcisła spódniczka nad kolana, różowa koszula pod kusą kamizelką, rozpuszczone włosy zaczesane na plecy. Jedną ręką machała do mnie, drugą trzymała telefon przy uchu. Zamykam oczy i widzę jej postać, jakbyśmy właśnie teraz byli w tym nie istniejącym już kinie.

Podeszła szybkim krokiem. Przywitała mnie wesołym uśmiechem i dotykiem dłoni. Palce ręki, którą do mnie machała, splotła z moimi. Nigdy wcześniej nie okazywaliśmy sobie sympatii w ten sposób. Aż zdrętwiałem z wrażenia, odbierając ten gest, raczej słusznie, jak czułą pieszczotę. Patrząc mi w oczy, dokończyła rozmowę. – „Nie, Sylwek mnie odprowadzi. Na pewno. Nie przyjeżdżaj po mnie. Pa, pa, pa.”

- Powiedziałam tacie, że po kinie pójdziemy do "makdaka". – powiedziała, nachylając się do mojego ucha, by nie zamęczać postronnych zbędną im informacją o frytkach w fast-foodzie. – Musiałam potwierdzić, że to ty mnie zaprosiłeś. Martwił się o mnie.

- Teraz się już nie martwi?

- Na pewno mniej. Wie, że jestem w porządnym towarzystwie. Sylwek, dziękuję, że mnie zaprosiłeś. – Monika od razu oparła głowę na moim ramieniu i wytrwała w niezmienionej pozie aż do końca reklam. Czułem się jak w niebie.

Szybko doceniłem też radę wujka, by zarezerwować nie dwa a trzy miejsca. Obok mnie, z lewej strony usiadł jakiś otyły gostek. Rozpychał się, jakby się nie mógł zmieścić łokciem na swojej części oparcia. Przez pół filmu chrupał popcorn, szeleszcząc i kręcąc się w fotelu. Monice tego rodzaju wątpliwe atrakcje zostały oszczędzone.

Sam film nas nie urzekł, i bardzo dobrze. Przez cały seans, co chwilę po cichu komentowaliśmy naiwne dialogi i efekty specjalne. Naśmiewaliśmy się z twórców dzieła i z fanów obecnych na sali. Bawiliśmy się w najlepsze, przy okazji ocierając się raz po raz nosem po policzku. Miałem ochotę ją pocałować i mocno przytulić. Monikę nachodziły równie śmiałe myśli, ale wciąż byliśmy tylko kolegami. Całowanie się nie wchodziło w zakres dopuszczalnych zachowań.

Po wyjściu z kina Monika znów zadzwoniła do rodziców. – „Wróciliście już ze sklepu? Aha. Dopiero się szykujecie? A my już po kinie. Fajnie! Taki sobie, ale i tak się ubawiłam jak nigdy. Sylwek wybrał świetne miejsca. Tak. Chyba tak. Potem wam opowiem...” – Poprosiła, żeby jej kupili gruby zeszyt w kratkę. Rozłączywszy się, spytała, czy jestem głodny. Nie byłem.

- Ja też nie. Odechciało mi się iść do McDonalda. – powiedziała, uśmiechając się tajemniczo.

Nagle zrobiło mi się smutno. Rezygnacja z pójścia do baru oznaczała skrócenie naszej randki, a było przecież miło. Nie chciałem jeszcze kończyć. Nie zrozumiałem, co wywołało wesołość Moniki. Jej uśmiech, nieadekwatny do moich emocji, zdał mi się wręcz szyderczym.

- Chodź! – pociągnęła mnie za rękę.

Gdyby ktoś na nas wtedy spojrzał, musiałby powiedzieć, że dziwna z nas była para. Ona wesoła, ja markotny, ona ćwierć kroku przede mną, ja jak dziecko nie rozumiejące celu wędrówki i nie nadążające za szybkim chodem mamy.

Po paru minutach milczenia, Monika wznowiła rozmowę. Spytała o wrażenia z filmu. Coś odpowiedziałem. Spytała o jakąś scenę, na którą ja nie zwróciłem uwagi, albo zdążyłem zapomnieć. Jedyne co mnie interesowało, to dotyk jej dłoni. Pierwszy raz szliśmy za rękę.

- Wpadniesz do mnie? – Monika spytała, zatrzymując się na chwilę. – Rodzice i siostra pojechali do supermarketu. Na pewno nie wrócą przez dwie godziny.

Cały zły humor minął, jak ręką odjął. Jasne, że chciałem odwiedzić Monikę. Natychmiast wyobraziłem sobie, że się całujemy w progu jej pokoju.

- Nie żebym się bała pokazać cię rodzicom – zaczęła się tłumaczyć. – ale wiesz, jacy są. Zaciągną cię do stołu, tata będzie pytał o wszystko. Zabiorą mi ciebie.

Właściwie nie znałem rodziców Moniki od tej strony. Ostatni raz widziałem ich ze dwa lata wcześniej i owszem, mama częstowała mnie jakimś jedzeniem, a tata pytał o szkołę, ale nie trwało to długo. Wtedy jednak przyszedłem tylko na chwilę, oddać Monice książkę. Nie widzieli we mnie potencjalnego zięcia. Domyśliłem się za to, że sytuacja, o jakiej wspomniała Monika, już miała miejsce, co wcale mnie nie ucieszyło. Tym razem podejrzliwa zazdrość zmąciła radość z bycia w towarzystwie Moniki. Udało mi się na szczęście ukryć przed nią tę negatywną emocję. Zresztą zaraz się dowiedziałem więcej szczegółów i przysłowiowy kamień natychmiast odczepił się od serca.

Chodziło o chłopaka, który po pewnej dyskotece odprowadził Monikę pod dom. Widziałem, jak stali przy furtce i mu zazdrościłem. Nie wiedziałem, że poszli potem dwa razy na spacer. Zauroczenie tym chłopakiem było jednak tak krótkim i niewiele znaczącym epizodem, że poza anegdotą o wścibskim tacie, który niewinnymi pytaniami wystraszył kawalera, dziewczyna nie miała czego wspominać.

- Mam jeszcze coś dla ciebie. – powiedziałem, kiedy Monika otwierała furtkę.

- Ja też. – odpowiedziała, uśmiechając się tak samo jak wtedy, gdy stwierdziła, że nie chce iść do baru.
***

W przedsionku, zdjąwszy buty, wyciągnąłem z kieszeni jednostronicowy tekturowy kalendarzyk.

- Weźmiesz? – podałem go Monice. – Zaznaczyłem czternasty dzień każdego miesiąca do wakacji. Pomyślałem, że może zechcesz w ramach walentynek znowu przejść się do kina. Nie włożyłem kalendarzyka do koperty razem z biletem, żebyś nie uznała, że jestem nachalny.

Popatrzyła na czerwone zaznaczenia markerem, zerknęła na mnie, zrobiła poważną minę i powiedziała cicho, niepewnym głosem:

- Ja mam coś innego dla ciebie. Chciałam ci to dać na górze, ale lepiej będzie teraz. Zamknij oczy. – Zamknąłem. Poczułem na wargach ciepły oddech Moniki. Pocałowała mnie. Na chwilę przytknęła usta do moich.

Nim zdążyłem odpowiednio zareagować, Monika cofnęła się o pół kroku, obróciła się w miejscu i pobiegła po schodach. Z półpiętra, znów śmiejąc się radośnie, zawołała:

- Nie dogonisz mnie! – Miała rację. Wbiegłem do jej pokoju, gdy stała już przy parapecie.

Popatrzeliśmy na siebie i nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Przynajmniej ja nie byłem pewien, czy podejść bliżej, czy jednak zachować dystans. Pewnie bym się w końcu odważył, ale Monika mnie ubiegła.

- Poczekaj. – Lekkim pchnięciem palcami skierowała mnie na łóżko. – Pójdę się przebrać.

Ledwie usiadłem, już była z powrotem. W samych majtkach. Piersi zasłoniła, przykładając do ciała koszulę.

- Hi, hi! Nie wzięłam sukienki. Odwróć się. – otworzyła szafkę, pogrzebała chwilę. – Wolisz niebieską czy różową? – spytała.

Nie pamiętam już, jaki kolor wybrałem.

- Dobrze. Nie patrz się teraz. – rozkazała, uśmiechając się zalotnie.

Patrzyliśmy na siebie nawzajem w lustrze przymocowanym do drzwiczek szafy. Widząc, że nawet nie próbowałem udawać, że przymknąłem powieki, Monika odłożyła na półkę koszulę, którą się do tej pory zasłaniała, i założyła sukienkę przez głowę. Nie wiem, czy zrobiła to specjalnie, ale cały czas zwrócona do mnie tyłem, przez ułamek sekundy pokazała mi obnażony przód swojego ciała. Kusiła.

- Dziękuję, że nie podglądałeś. – sarkastycznie zakończyła przedstawienie.

Zupełnie nie rozumiałem, co się działo. Nie doceniałem znaczenia, jakie miał dla nas tamten wieczór. Nie dostrzegałem, że raz przekroczywszy granicę koleżeństwa, uruchomiliśmy proces, który mógł mieć tylko jeden finał. Oboje nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo zbliżyliśmy się do rekinich szczęk miłości.

Rozmawialiśmy jeszcze godzinę, siedząc najpierw naprzeciwko, potem obok siebie. Prawie wcale nie pamiętam o czym. Monika wyznała mi, że nie najlepiej układały się jej kontakty z mamą i młodszą siostrą. Z tatą natomiast rozumiała się w pół słowa. Zadawała mi jakieś pytania, pewnie o dziewczyny, ale zupełnie nie potrafię odtworzyć treści tych pytań ani moich odpowiedzi. Liczyło się tylko to, że byliśmy blisko siebie.

Kiedy nadeszła pora rozstania, Monika usiadła mi na kolana.

- Musisz już iść, niestety. Ciekawe kiedy znowu przyjdziesz. – oparła mi głowę na ramieniu, jak w kinie.

- Mogę jutro. – Mądrość ludowa mówi, by kuć żelazo póki jest gorące. Wujek jednak przestrzegał mnie przed nadmiernym pośpiechem. – „Napalczywość jest zdradliwa. Słomianym zapałem niczego nie osiągniesz, poza oparzeniem.”

- Nie da się. Wszyscy będą w domu. Wolę, żeby nam nikt nie przeszkadzał.

- Więc przyjdę, kiedy mnie zaprosisz. – Monika pocałowała mnie w policzek.

- Najpóźniej za miesiąc. – Zrobiła poważną minę. Ja też doceniłem doniosłość chwili. Powoli zbliżyliśmy usta i pocałowaliśmy się, namiętnie, z siłą jakiej zupełnie się nie spodziewałem. Od tej chwili byliśmy parą, ale nikt poza nami o tym nie wiedział.

***

Następnego dnia zachowywaliśmy się, jakby nic się nie zmieniło. Monika poszła do szkoły w towarzystwie tych samych koleżanek, z którymi w dniu walentynek wracała na osiedle. Ja dogoniłem je w połowie drogi, ukradkiem złapałem Monikę za rękę, ale puściłem po kilku sekundach. Poza tym nie okazaliśmy sobie żadnych specjalnych względów. Na przerwach rozmawialiśmy może nawet mniej niż przedtem. Nikt by się nie zdziwił, gdybyśmy zaczęli się ściskać publicznie, ale z jakiegoś powodu oboje staraliśmy się nie eksponować uczuć.

Po kilku dniach konspiracji mógłbym nawet zwątpić w prawdziwość tego, co zaszło między nami, gdyby Monika mi o tym nie przypomniała. Po jakiejś lekcji podeszła do mnie i podała mi kalendarz, taki sam jaki otrzymała ode mnie. Zaznaczyła na nim czternastego marca, czternastego kwietnia itd.. Dodatkowo innym kolorem zakreśliła daty swoich imienin i urodzin, żebym pamiętał. W górnym prawym rogu namalowała serce. Sprawiła mi tak wielką radość, że chciałem ją chwycić w ramiona i podskoczyć wraz z nią aż pod sufit. Spełzło jednak jedynie na ukradkowym położeniu dłoni na jej dłoń opartą o blat ławki i wymianie uśmiechów i mrugnięć okiem. Tylko ktoś o nadzwyczaj przenikliwym spojrzeniu mógł dojrzeć wesoły taniec emocji szalejący w naszych głowach. Tylko doświadczony pedagog i dwie najbliższe koleżanki. Na szczęście każdy z nich zachował swoje spostrzeżenia dla siebie.

Kilka razy nieśmiało proponowałem Monice spotkanie, ale odmawiała, przyglądając mi się wesoło. - „Lepiej nie teraz, Sylwek. Może za parę dni się uda. Ale czternastego na pewno.” – obiecywała za każdym razem. Prosiła, żebym się nie gniewał. Tłumaczyła się ostrożnością. Nie chciała wywoływać w domu atmosfery sensacji. Raz wzięła mnie pod ramię i szepnęła, w obecności kilku dziewczyn z klasy, ale na tyle cicho, że na szumnym korytarzu żadna z nich nie mogła usłyszeć, o czym mowa:

- I tak wiesz, że jestem twoja.

Tak minęły cztery tygodnie. Wybraliśmy się do kina. Nie obeszło się przy tym bez rozmowy z rodzicami Moniki. Przesłuchanie przeciągnęło się do trzech godzin i wcale nie było straszne. Tata Moniki był zwyczajnie ciekaw moich zainteresowań, opinii o szkole, planów na przyszłość. Odnosił się do mnie z nieudawaną sympatią. Monika przepraszała mnie potem za wścibskość rodzica, a ja żartowałem, że nie taki wilk straszny, jak go maluje młoda wilczyca.

Skończyliśmy akurat lekcje, lecz zamiast biec do domu zatrzymaliśmy się na chwilę przy oknie. Jak tylko korytarz opustoszał, Monika złapała mnie za rękę i śmiejąc się zagroziła, że zaraz zobaczę, jaka z niej straszna wilczyca. Zaszła mnie od tyłu i ugryzła w szyję. Zemściłem się w szatni, z nawiązką. Monika też nie chciała być dłużna, ugryzła mnie znowu. Zaraz potem złapaliśmy się w ramiona i zderzyliśmy usta w pierwszym pocałunku na terenie szkoły. Poszły w ruch języki, nawzajem poczochraliśmy sobie fryzury. Nagle daliśmy upust emocjom, które się gromadziły się od miesiąca.

Nie wracaliśmy do domu. Po szkole poszliśmy coś przekąsić na mieście, a potem do kina. Mimo że mieliśmy dużo czasu, spóźniliśmy się na seans, przez ciągłe zatrzymywanie się na ulicy i przedłużające się pocałunki. Byliśmy zakochani.

Z kina zapamiętałem tylko nazwisko aktora obsadzonego w głównej roli oraz to, że cały czas albo trzymałem Monikę za rękę, albo ściskałem jej nogę nad kolanem. Zagadką jest, jak nam się udało wieczorem zdać relację z filmu tacie Moniki. Jakimś cudem jednak daliśmy radę.

***

Niedługo potem Monika powiedziała mi, że jej tata wyjechał w podróż służbową. Mamy i siostry także z jakiegoś powodu miało wieczorem nie być w domu. Spytała, czy wpadnę dotrzymać jej towarzystwa. Miałem wtedy lekcje angielskiego, ale świat się przecież nie zawali, jak ktoś raz przepuści zajęcia.

Monika wyglądała cudownie. Ubrana w tę samą różową sukienkę, w której widziałem ją miesiąc wcześniej. Włosy zebrane w kucyk. Kiedy usiadła mi na kolana, mój wzrok momentalnie skierował się na dekolt.

- Gdzie ty się patrzysz, Sylwek? – roześmiała się.

Doskonale przecież wiedziała, że akurat ta luźna sukienka nie przylegała ściśle do ciała. Zerkając pod odpowiednim kątem mogłem momentami zobaczyć biust w pełnej okazałości. Widok, którego nie potrafiłem sobie odmówić.

- Na ciebie. Taka jesteś ładna. - Mimo wszystko czułem się trochę niezręcznie, podglądając dziewczynę. Bardzo chciałem pochwalić jej urodę, ale słownik komplementów w mojej głowie jak na złość okazał się pusty.

- Położymy się? Nie będziesz miał wtedy jak zaglądać.

To prawda. Leżąc na wznak, nie mogłem zobaczyć piersi dziewczyny przygniatającej mnie tułowiem. Dostałem za to nieograniczony dostęp do jej pleców. Jak tylko znaleźliśmy wygodną pozycję, przystąpiłem do masowania. Najpierw przez sukienkę. Po krótkim czasie wsunąłem rękę pod materiał.

- Ale fajnie. – Słowo pochwały odebrałem jako zachętę do kontynuowania masażu.

Trudno powiedzieć, komu z nas sprawiał on większą przyjemność i kto był bardziej podniecony. Przytuliliśmy się jeszcze bardziej. Zacząłem gładzić Monikę obiema dłońmi naraz. Ona całkiem położyła się na mnie, obejmując mnie kolanami. Mimo to czułem coraz większy deficyt bliskości.

Obróciłem Monikę na bok. Dalej masując plecy wcisnąłem nogę między jej kolana. Przycisnąłem ją jeszcze mocniej do siebie. Udem zacząłem ocierać o jej łono.

- Jakbyś zdjął spodnie, moglibyśmy wejść pod kołdrę. – zaproponowała po chwili, nie zdając sobie sprawy, jakie to przyniesie skutki.

Życzeniu stało się zadość. Znów leżałem na plecach, a Monika na mnie, w rozkroku. Niewiele myśląc, pociągnąłem ją za biodra do dołu. Nagle, ku zaskoczeniu nas obojga, jej łono oparło się o wybrzuszenie moich bokserek.

- Ach! – Monika poderwała biodra w pierwszym odruchu, ale zaraz je opuściła.

Świadomie się o mnie otarła, a mnie się zdało, że za chwilę eksploduję. Odepchnąłem ją, a zaraz potem, opanowawszy napięcie, nakierowałem z powrotem na siebie. W milczeniu zaczęliśmy intymny taniec. Poruszając biodrami w górę i dół pulsująco napieraliśmy na siebie nawzajem, imitując stosunek.

Tak intensywna pieszczota nie mogła trwać długo. Przerwałem ją, popychając biodra Moniki nieco do góry.

- Ale twardy. – szepnęła. – Ciekawe ile dziewczyn zdążyłeś już zbałamucić.

- Żadnej. – Dla samczej natury to przykra odpowiedź.

Zamiast zadać analogiczne pytanie, sięgnąłem ręką do majtek i wystawiłem na wierzch wspomnianego przez Monikę winowajcę zamieszania. Jeszcze raz oparłem ją o niego. Otarliśmy się o siebie. Wyraźnie poczułem koronkowy materiał i ciepłe zagłębienie pod nim. Dziewczyna instynktownie poruszyła biodrami, na chwilę zwiększając siłę kontaktu i jeszcze raz cicho jęknęła.

- Ach.

Tym razem siła doznań okazała się zbyt wielka, by okiełznać reakcję organizmu. Ze wstydem musiałem przeprosić Monikę za poplamienie jej bielizny.

- Ha, ha, ha! – Jej pierwszą reakcją był histeryczny wybuch śmiechu. – To był wytrysk?

Przytaknąłem, bojąc się, że dziewczyna się na mnie obrazi, i zły na samego siebie za brak odpowiedzialności.

- To musimy się umyć. – W głosie Moniki na szczęście nie było znać ani odrobiny złości.

W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co powiedziała. Patrzyłem na nią pytającym wzrokiem.

- Przepraszam. Naprawdę nie chciałem.

- Chodź! – zdjęła zamoczone majtki i wyciągnęła mnie z łóżka. Za rękę poprowadziła mnie do łazienki.

Tam zdjęła sukienkę, pomogła mnie się rozebrać i wepchnęła pod prysznic.

- Nie jesteś zła? Powinienem pomyśleć, a nie ryzykować.

- Co ryzykować?

- Ciążę.

- Nie bój się. Dziś nic nam nie grozi. – objęła mnie za szyję, ostatecznie uspokajając moje sumienie.

Długie minuty mydliliśmy się nawzajem. Głównie piersi i klatkę piersiową. Po pewnym czasie Monika odważyła się też dotknąć mnie tam, gdzie poza mną nikt wcześniej nie dotykał.

- Znowu jest twardy. – zauważyła, nanosząc warstwę piany.

Pocałowaliśmy się i stojąc naprzeciwko siebie, przybliżyliśmy się do siebie i zaczęliśmy zabawę w dopasowywanie do siebie naszych ciał poniżej pasa. Pomagając sobie rękami, przytykaliśmy element wypukły do wklęsłego. Lekko wsuwaliśmy jeden w drugi. Tylko trochę. Niezbyt głęboko. Wrażeń było i tak pod dostatkiem. Po prostu uczyliśmy się siebie nawzajem. Aż do wytrysku.

Wróciliśmy pod kołdrę. Jeszcze pół godziny spędziliśmy razem, przytulając się i głaszcząc nawzajem. Przy okazji Monika opowiedziała mi o swoim bracie ciotecznym, będącym dla niej kimś takim jak dla mnie Arni, przyjacielem cieszącym się jej pełnym zaufaniem.

- Wiesz, że jesteś drugim chłopakiem, z którym leżę pod kołdrą? – Zaczęła od żartobliwej prowokacji.

Potem wyjaśniła, że odwiedziny rodzinne trwają niekiedy cały weekend. Wówczas spędzają ze sobą część nocy, szepcząc na wszystkie tematy. Spotkałem go tylko raz, na urodzinach Moniki, i znienawidziłem z zazdrości. Zupełnie niepotrzebnie.

***

Dwa dni później spotkaliśmy się znowu. Tym razem, jak tylko weszliśmy do pokoju, zrzuciliśmy ciuchy i wskoczyliśmy pod kołdrę. Zaczęliśmy na przemian całować się i rozmawiać, o rodzeństwie ciotecznym. Po pół godzinie musieliśmy się ubierać w pośpiechu, bo mama z młodszą siostrą niespodziewanie szybko wróciły ze sklepu.

- Wiem, co robiłaś! – Usłyszałem dziewczęcy głos z korytarza, tuż zza otwartych drzwi, zaraz po tym jak Monika wybiegła z pokoju, pomagać w noszeniu siatek.

- Nic nie wiesz, głąbie! Idź do siebie! – odpowiedzi towarzyszył dźwięk, jaki powstaje, gdy kapeć rzucony z całej siły uderza o ścianę i pada na podłogę.

- Głupia jesteś?! Zobaczysz, mama się o wszystkim dowie!

Czym prędzej poprawiłem pościel i poszedłem do młodej.

- Hej, mogę wejść?

- Nie.

Otworzyłem drzwi, nie respektując zakazu.

- Monika nie powinna tak reagować. – zacząłem, od progu. – Wiem, jak to jest. Młodsze, głupsze i wtyka nos w nie swoje sprawy. To potrafi zdenerwować. Ale to nie powód, żeby krzyczeć.

- Ona jest głupia.

- Mnie się podoba.

- Ta! Ciekawe jak długo. Nikt normalny z nią nie wytrzyma.

- Moja siostra mówi o mnie to samo.

- E tam! – Jak tylko na jej twarzy zawitał uśmiech, dziewczyna wydała mi się całkiem ładna. Była bardzo podobna do Moniki, tyle że młodsza o trzy lata. – Ona myśli, że na nią skarżę. A to ona ciągle kabluje!

- Sama groziłaś, że mama się dowie.

- E tam! Nie jestem taka. – ściszyła głos. – Przecież nic nie powiem... Najwyżej tylko, że ta idiotka – w tym miejscu siostra Moniki podniosła głos na tyle, by było ją słychać na klatce schodowej – rzuciła we mnie trepem.

- Ech, dziewczyny! Tak w ogóle, jestem Sylwek. – wyciągnąłem rękę.

- Ewa. A co ci się w niej podoba? – Dziewczyna wskoczyła na biurko. Przez chwilę przypatrywaliśmy się sobie. Ja studiowałem rysy twarzy, kształt czoła i nosa, kości policzkowe i podbródek wystające tak samo jak u Moniki. Co ją zainteresowało we mnie, nie mam pojęcia.

- Charakter i uroda. Praktycznie wszystko. Do dzisiaj. – Nastolatka spojrzała na mnie pytająco. – Wszystko, dopóki nie usłyszałem, jak na ciebie krzyczy.

- Fajny jesteś. – podsumowała naszą pierwszą rozmowę, spoglądając na drzwi. – Może wytrzymasz z nią dłużej niż ci poprzedni.

Za moimi plecami stała Monika. Złapała mnie za rękę, a do siostry syknęła, głosem nacechowanym zwątpieniem:

- Ewka, ja cię uduszę!

- Daj jej spokój. – objąłem Monikę w pasie, gdy tylko wróciliśmy do jej pokoju. – Fajna z niej dziewczyna. – Na ucho szepnąłem jeszcze, że gdyby nie jej siostra, nie poprawiłbym łóżka. Jakby mama dziewczyn zobaczyła bieliznę wystającą spod kołdry, dopiero by była afera. – Lepiej będzie, jak jej podziękujemy.

- Co ci o mnie naopowiadała?

- Nic. Tylko tyle, że na nią skarżysz.

- A o tych byłych?

- Nic. Ona to powiedziała do ciebie, nie do mnie, żeby cię podrażnić. – przy okazji, mówiąc to, położyłem rękę na piersi Moniki. Lekko ścisnąłem, pierwszy raz pozwalając sobie wobec niej na tego rodzaju obmacywanie.

- Będziesz musiał już iść. – szepnęła i odtrąciła moją nazbyt śmiałą rękę. – Nie rób tak! – skarciła mnie ostro, po czym dodała łagodniejszym głosem: – Proszę.

***

Ostatnie zdanie nie dawało Monice spokoju. Wysłała mi sms-a z przeprosinami. Napisała przez komunikator internetowy, że niepotrzebnie się uniosła. Następnego dnia w szkole wyjaśniła, że to dlatego, że nie lubi, jak ktoś bezczelnie pcha się z łapami. Zbyt wiele razy łapano ją za piersi bez pozwolenia.

- Podobało mi się, jak mnie myłeś. – uzupełniła wyjaśnienia, wspomnieniem o pieszczotach pod prysznicem. – To ostatnie dotykanie też było przyjemne. Niepotrzebnie zareagowałam tak stanowczo.

***

Ferie wielkanocne spędziliśmy osobno. Monika wyjechała na tydzień do swojej rodziny, ja z rodzicami i siostrą w góry. Wieczorami pisaliśmy do siebie po kilka zdań, nie mających większego znaczenia, po to tylko by przypomnieć o sobie. W sumie czas zleciał, nie wiadomo kiedy.

Za to po powrocie nastąpiły pewne zmiany. Najpierw szkolni koledzy oblepili Monikę jak szarańcza. Nagle każdy czegoś od niej chciał, utrudniając mi dostęp do niej. Znosiłem ten stan rzeczy przez kilka dni, ale w końcu puściły mi nerwy. W ramach głupiej zemsty zignorowałem Monikę na korytarzu. Potem ona ukarała mnie za tego focha, ostentacyjnie opierając się na ramieniu jednego z klasowych wesołków. Wreszcie, zobaczywszy, że między nami się nie układa, Magda, inna koleżanka z osiedla, zaczęła podchody w moim kierunku. - „Sylwek, pokażesz mi, jak zrobiłeś zadania z matematyki?” - „Sylwek, mogę zobaczyć twoje wypracowanie?” - „Sylwek, chciałabym umieć tak dobrze chemię jak ty.” – Skończyło się tym, że zaprosiłem ją do siebie do domu na koleżeńskie korepetycje. Monika dostała białej gorączki i wybrała się do kina z kimś innym. – Podwójna zdrada.

Na szczęście nie wyrzuciliśmy naszych kalendarzy. Magda, mimo że ładna i chętna posiedzieć mi na kolanach, zaczęła mnie drażnić słabo rozwiniętym intelektem. Monice nowy narzeczony znudził się po pierwszej randce, o czym bezzwłocznie doniosła mi jej młodsza siostra, korzystając z komunikatora. W porę się opamiętaliśmy.

Znów odwiedziłem Monikę. Tym razem nie czekając, aż nikogo nie będzie w domu. Po prostu wziąłem pod pachę jakiś zeszyt i użyłem go jako pretekst do wizyty. Zamknęliśmy się w pokoju i niby się uczyliśmy. Przez dwie godziny nikt nie zapukał, nie zaproponował herbaty, ani w żaden inny sposób nie przeszkodził. A proces nauczania przebiegał w sposób mało sprzyjający przekazywaniu wiedzy, ale za to przyjemny. Składał się głównie z pocałunków oraz głaskania dziewczyny siedzącej chłopakowi na kolanach wszędzie, gdzie zdoła dotrzeć dłoń wsunięta pod bluzkę.

Pogodziwszy się w ten sposób z Moniką, długo dziękowałem jej siostrze za dostarczone mi w porę informacje. Kiedy szedłem ją uspokajać, żeby w przypływie złości na Monikę nie powiedziała kilku słów za dużo, wcale nie podejrzewałem, że przychylność małolaty może okazać się aż tak ważna. Tymczasem okazuje się, że nie tylko rodziców wybranki warto mieć po swojej stronie. Decydujące może też być wsparcie ze strony rodzeństwa.

Czternastego, zgodnie z umową, kolejny raz poszliśmy do kina. Wracaliśmy jeszcze szybciej niż z Harrego Pottera. I tym razem rodziców i siostry Moniki miało nie być w domu.

Wbiegliśmy po schodach, trzasnęliśmy drzwiami i zaraz byliśmy w pościeli. Przewróciłem Monikę na plecy i zacząłem całować. Szyję, policzki, barki, piersi. Sutki twardniały mi w ustach równie szybko jak bohater uwolniony z bokserek. Położyłem się na dziewczynie i przymierzyłem, czy pasuje on do jej łona. Monika również nie zamierzała dalej zwlekać. Natychmiast zaczęła poruszać biodrami. Ocierała się o mnie coraz śmielej. Łowiła. Oboje na chwilę całkiem wyłączyliśmy rozum, poddając się instynktowi.

- Monia, czuję cię! – Szepnąłem doznając przebłysku świadomości. Zdałem sobie sprawę, że była mokra.

- Ach! Ach! – Kilka razy wzięła głęboki oddech. – Wiesz, gdzie jest łechtaczka?

- Niespecjalnie. – Przyznałem, ukazując tragiczną porażkę polskiej edukacji.

- To tam gdzie się właśnie ślizgasz... Ach!

Chwilę potem Monika zaniemówiła. Na moment straciła nie tylko głos ale i oddech. Jej mięśnie zwiotczały. Całe ciało przeszył dreszcz. Mnie natomiast tylko trochę zabolała najbardziej przednia część absolutnego bohatera tamtej chwili. Herosa, który jednym zdecydowanym pchnięciem pokonał bramy piekła, raju i wszelkich innych mitycznych krajów.

- Jestem w tobie. – szepnąłem, przełamując ciszę.

- Aha. Dobrze wiedzieć. – Z rozrzewnieniem wspominam tę chichotliwą uwagę. To dzięki niej zrozumiałem, że źródłem prawdziwej seksualności jest nie wygląd a inteligencja i poczucie humoru.

Nasz pierwszy stosunek ani nie trwał długo, ani nie dostarczył aż tak porywających doznań, byśmy tracili przytomność. Przeżyliśmy go „na trzeźwo”, bez nazbyt wielkich uniesień. Radośnie. Zadowoleni, że byliśmy razem.

Potem nastąpił okres poważnych dyskusji na temat zabezpieczenia. Próbowania, uczenia się, sukcesów i rozczarowań. Aż nadszedł dzień, kiedy nasz związek posypał się jak domek z kart.

Na imprezę urodzinową przyszło około piętnastu osób. W większości rówieśnicy ze szkoły i osiedla. Przyjechał też cioteczny brat Moniki. Miły, uśmiechnięty, życzliwy ale cichy. Zabierał głos z rzadka, o wiele chętniej słuchał, co inni mieli do powiedzenia. Starszy od nas o kilka lat, bardziej obserwator niż dusza towarzystwa. Mimo to, niebrzydki i inteligentny budził zainteresowanie, zwłaszcza dziewcząt. Przede wszystkim jednak absorbował uwagę Moniki. Co chwilę szeptali, albo wymieniali się spojrzeniami. Na dodatek Monika musiała bawić też innych gości, odpowiadać na pytania, reagować na dowcipy, uśmiechać się do każdego. Dla mnie zwyczajnie nie starczało czasu. Czułem się trochę porzucony.

Nie licząc siostry Moniki, Piotrek był jedyną osobą poinformowaną o naszym związku. Gdy zostaliśmy sobie przedstawieni, powiedział przyjaźnie:

- A, to ty. Wiele o tobie słyszałem. – A mnie się zrobiło nieswojo.

Zaczęło mnie męczyć podejrzenie, że wiedział zbyt wiele. Widząc Monikę wpatrzoną w niego jak kobra w fujarkę fakira i pamiętając jej opowiadania o nocnych rozmowach z kuzynem, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że powiedziała mu o nas wszystko, nawet najbardziej pikantne szczegóły. Przeszkadzało mi, że ktoś mógł jej doradzać, jak postępować ze mną. Zła wyobraźnia podsuwała wręcz słowa, którymi Piotrek mógł zachęcić Monikę do wciągnięcia mnie pod prysznic, albo dawał instrukcje jak się całować. Czułem się nieprzyjemnie nagi. Praktycznie od samego początku imprezy, ze strachu przed kompromitacją, unikałem kontaktu z wszechwiedzącym.

Skutek mógł być tylko jeden. Przysiadła się do mnie Magda i zaczęła trajkotać za uchem. Dość szybko znalazła się na moich kolanach, oferując swoje miejsc na kanapie komuś innemu. Monika odwdzięczyła się pięknym za nadobne, wskoczyła na kolana kuzynowi i pogrążyła się w dowcipkowaniu z jej byłym adoratorem. Z czasem, otoczona wianuszkiem rozmówców, straciła mnie z pola widzenia i, co gorsza, przestała się mną interesować. A Magda kusiła. Przez rozpięte guziki koszuli bez trudu mogłem sobie obejrzeć koronkowy stanik, krótka spódnica stanowiła zachętę do głaskania kolan, usta pachnące arbuzem domagały się pocałunków.

Wyrwałem się z potrzasku dzięki Ewie. W pewnej chwili zauważyłem ją w kącie. Była jeszcze bardziej samotna niż ja. Zdało mi się, że obserwowała mnie z dezaprobatą i poczuciem zawodu. Posłałem jej uśmiech, a ona zamiast odwzajemnić gest przyjaźni, wstała z krzesła i uciekła na korytarz. Natychmiast ruszyłem za nią, kłamiąc Magdzie, że za chwilę wrócę.

Ewę znalazłem w jej pokoju.

- Dlaczego nie rozmawiasz z Moniką? Znowu się pokłóciliście?

- Nie, ani trochę. Jest tylko zajęta z Piotrkiem. Po co miałbym im przeszkadzać?

- Ta. Oni zawsze są razem. To cała Monika. Zabiera dla siebie tatę i najfajniejszych ludzi.

- Piotrek jest fajny?

- No. Ty też.

- Ja też cię lubię. Podobno masz fajnego chłopaka. – Spojrzała na mnie, jakby zobaczyła ducha. Zdziwiona, bo nikomu przebież nic nie mówiła.

Zaraz jednak odzyskała doskonały humor. Żadnego chłopaka nie miała, ale włączyła laptopa i odebrawszy solenne przyrzeczenie, że nie zdradzę jej tajemnic nawet Monice, pokazała mi internetowy profil kolegi, w którym jakoby była skrycie zakochana. Następnie zobaczyłem zdjęcia jej byłej sympatii oraz podrywaczy, którzy ponoć nie dawali jej spokoju. Zażartowałem, że na ich miejscu też bym ją zaczepiał. Po chwili przyznałem jednak szczerze, że będąc w jej wieku, nie miałem odwagi do dziewczyn. I że byłem za głupi, żeby należycie docenić wyjątkowość kogoś takiego jak ona.

- Dlaczego? Jak to? W czym wyjątkowa? – Podskakując z radości, domagała się dalszych komplementów, ale ja wolałem zmienić temat. Jeszcze bym powiedział coś, o co jej starsza siostra mogłaby mieć potem pretensje.

Przez następne pół godziny Ewa pokazała mi swoją kolekcję monet z całego świata, ulubiony portal w internecie i trochę zdjęć z wakacji. Zainteresowałem się, co czyta, jakie ma książki na półce. Wysłuchałem żali, że będąc młodszą z rodzeństwa zawsze jest na drugim miejscu. Według rodziców ma się wzorować na Monice, słuchać się jej i brać z niej przykład. Co najgorsze, całe życie dostaje w spadku ubrania po starszej siostrze.

- Nawet staniki. – szepnęła mi w sekrecie, co odebrałem, nie wiem czy słusznie, jako dość śmiałe wyznanie, wręcz propozycję.

Gdybym wiedział to, co wiem teraz, mógłbym ją ostrzec: „Uważaj, żebyś nie odziedziczyła także chłopaka!” Na szczęście myśl ta nie była na tyle dojrzała, by się nią dzielić na głos.

Odpowiedziałem coś bez znaczenia, ale nie powstrzymałem się od pocałowania jej w policzek. Wystarczyło udać, że chciałem jej powiedzieć coś na ucho. Dziewczyna naiwnie obróciła głowę i pozwoliła się zbliżyć, a kiedy już nosem wodziłem przy jej skroni, złapałem ją za łokcie, żeby na chwilę zablokować możliwość ucieczki, i przylgnąłem wargami do jej policzka. Sztuczka stara jak świat.

Z korytarza dobiegały już wołania, by wszyscy, ktokolwiek się gdziekolwiek błąka po domu, wrócili do pokoju na rytuał gaszenia świeczek przez solenizantkę.

- Sylwek, przyjdziesz jeszcze do mnie? – Ewa spytała po drodze, spontanicznie łapiąc mnie za rękę.

Nie mogłem obiecać, ale wszystko wskazywało na to, że nie będę miał powodu, by długo zostać ze wszystkimi. Monika była zajęta kim innym.

Znowu przegoniło mnie przymilanie się Magdy. Biedna ubzdurała sobie, że mógłbym coś czuć do niej, tylko dlatego że trochę się do niej podobierałem, ucząc ją rozwiązywać zadania z matematyki.

- Magda, nie tutaj. – szepnąłem jej na ucho. – Wolę żebyś mnie zaprosiła do siebie.

Lekkim uszczypnięciem w pośladek pożegnałem natrętną koleżankę na następnych kilkadziesiąt minut. Wyszedłem na korytarz i upewniwszy się, że nikt mnie nie widział, po cichu udałem się po schodach do pokoju Ewy.

Po paru minutach nadeszła właścicielka pokoju. Ostrożnie zamknęła drzwi. Z radością wymalowaną na twarzy weszła do środka. Przywitałem ją, wyciągając do niej rękę. Prawidłowo odczytała ten gest jako zaproszenie, by podejść bliżej. Bardzo chętnie usadowiła się na moich kolanach.

- Ale ona się do ciebie klei! – Zmierzyła mnie wzrokiem katechetki, karcącym i pełnym zazdrości. – Wolisz ją od Moniki?

- Coś ty! Ja wolę mądre dziewczynki. Monika ma piątki a ona same tróje, więc wybór jest prosty. A ty jakie masz stopnie? – Obróciwszy Ewę bokiem do mnie, objąłem ją lewym ramieniem, a prawą ręką złapałem za kolano. Monika, gdyby nas zobaczyła w tej pozie, z pewnością nie byłaby zachwycona.

- Z przyrody będę mieć szóstkę. – pochwaliła się z dumą, a mnie przyszło na myśl pytanie, czy stanik, którego białe ramiączko wystawało spod bluzki, był pierwotnie kupiony dla Ewy, czy odziedziczony po siostrze, która zdążyła z niego wyrosnąć.

- Łał! Skoro szóstkę, to masz buziaka! – znów pocałowałem ją w policzek, ten sam co poprzednio.

- Z religii też. – dodała, patrząc na mnie śmiało. Pocałowałem z drugiej strony, dłużej i mocniej.

- Tylko dwie?

- Jeszcze z plastyki i niemieckiego, no i z wf-u i informatyki, a jak się uda to z angielskiego. – uśmiechnęła się szeroko, demonstrując górny rząd zębów.

Raz się żyje. Przełożyłem dłoń z kolana na policzek, ustawiłem jej buzię na wprost swojej i delikatnie czubkiem języka rozsunąłem jej wargi. Lekko polizałem najpierw górną, potem dolną i pocałowałem zwilżone w ten sposób usta kilka razy szczypiąc je wargami.

- Ile miałeś dziewczyn? – spytała jeszcze spokojna. Świadomość tego, co zaszło, dopiero do niej docierała.

- Do niedawna żadnej. A ty ilu miałaś chłopaków?

- Dwóch, z którymi się całowałam. Ale nie w ten sposób! – wypuściła z płuc całe powietrze.

Zdało mi się, że zeskoczy mi z kolan i z krzykiem wygoni z pokoju. Tymczasem bezwiednie zamknęła oczy, oparła ręce na moich ramionach i zaczęła całować. Na oślep cmokała w zamknięte usta, aż odwzajemniłem jej starania, jeszcze raz kąsając jej wargi swoimi.

- Będziesz jeszcze przychodził do Moniki?

- A chcesz? Ewa, ile razy u niej był Darek? – jakby dla usprawiedliwienia własnej zdrady, spytałem o ostatniego rywala.

- Chyba dwa razy go widziałam. Nie lubiłam go. On jest jakiś dziwny. Śmieje się, nie wiadomo z czego, i kręci łapami jak wiatrak.

- Długo u niej siedział? – mówiłem powoli, jednocześnie gładząc Ewę palcem po ramieniu, wzdłuż widocznego ramiączka.

- Nie wiem. Nie patrzyłam na zegarek. Ale na pewno się całowali.

- Podglądałaś? Skąd wiesz?

- Za cicho byli. Przyjdziesz do niej jeszcze? Proszę.

- Jak mi obiecasz, że mnie pocałujesz. – Nie podejrzewałem siebie o taki poziom bezczelności. Jednocześnie stało się dla mnie jasne, że związek z Moniką właśnie przeszedł do przeszłości. Nie można przecież jednocześnie kochać dziewczyny i dobierać się do jej małoletniej siostry. Co jak co, ale to po prostu nie idzie w parze. Nawet Ewa musiała to rozumieć.

- Lepiej ty mnie. Ja nie umiem całować.

***

Paradoksalnie Ewa po raz drugi ocaliła nasz związek. Właściwie przedłużyła agonię. Żeby zasłużyć na buziaki młodszej z sióstr musiałem przychodzić do starszej. A żeby móc ją dalej odwiedzać, nie mogłem skończyć związku skandalem. Zamiast opuścić imprezę bez pożegnania, na co najbardziej miałem ochotę, musiałem wrócić do reszty gości i bawić się, jakby nic się nie stało.

Przebiłem się do Moniki i zaproponowałem grę w scrabble. Dwie drużyny. Ja z Moniką kontra jej kuzyn i jedna z dziewczyn. Reszta miała dopingować i robić zakłady. Tak niewiele trzeba, żeby rozkręcić zabawę, a wdzięczność solenizantki za pomoc gwarantowana. Że też wcześniej nie miałem takich pomysłów.

Dopiero przy pożegnaniu popsuł mi się humor. Wróciły demony zazdrości. Ja szedłem do domu, a Piotrek zostawał na noc. Podając mu rękę, miałem już przed oczami łóżko Moniki. Moja dziewczyna przytulała się pod kołdrą do kuzyna, nago, przekładała nogę przez jego biodro i szeptała mu do ucha bajkę o mnie, a pewnie też o innych chłopakach. Ociera się o niego piersiami, chucha w policzek, czuje go między nogami... Okropny obraz! Tylko się powiesić.

***
Kuzyn odebrał swoją dolę, według podobnego scenariusza, ale kiedy indziej. Jednak żeby do tego mogło dojść, musiały powstać odpowiednie warunki. Przede wszystkim ktoś musiał zasiać w głowie dziewczyny sam pomysł współżycia z krewnym. I w tym jest moja wątpliwa zasługa. Jak ostatni idiota zwierzyłem się Monice ze swojej fobii. Oczywiście zaraz usłyszałem, że to szaleństwo i że powinienem szukać pomocy w zakładzie psychiatrycznym. Niemniej dostałem dowód wierności. Skakaliśmy na łóżku, mało sprężyny nie popękały. Nie na długo to jednak pomogło. Gdy Monika zaproponowała, by w kolejną miesięcznicę walentynek pójść do kina we troje, bo czternastego wypadało akurat w weekend, kiedy miał przyjechać Piotrek, zareagowałem niechętnym kręceniem nosem. Kłótni, ba, wybuchu histerii nie udało się uniknąć. Swoją własną głupotą zmusiłem dziewczynę do wybierania między nami. Wybrała jego.

***

W liceum wiedziałem już, jak działać, żeby dzień zakochanych nie był dniem straconym. Za cel obrałem długonogą chudzinę, najskromniejszą dziewczynę z klasy. Na bilecie napisałem, że nieśmiałość przeszkadzała mi w nawiązaniu kontaktu w normalny sposób. Mimo to chciałbym się z nią spotkać i trochę lepiej poznać, bez jakichkolwiek zobowiązań. Podpisałem się pełnym imieniem, wysłałem walentynkę szkolną pocztą i udałem się do kina o wyznaczonej porze.

Wybranka też przyszła. Miesiąc potem także. I dwa miesiące i dziewięć i po roku. Długo trwało to poznawanie się, ale zwieńczone było burzliwym sukcesem. Oddała mi się w dzień po połowinkach.

Nieszczęsna. Nie miała najmniejszego pojęcia, że jej wybranek regularnie chadzał do niejakiej Magdy. Nie znała też Ewy, a o Monice wiedziała tylko tyle, że się kiedyś tam kolegowaliśmy, jak jeszcze byliśmy w gimnazjum. Bardzo dawno. W najgorszym śnie nie przyszłoby jej do głowy, że chłopak, który przez rok miesiąc w miesiąc wyciągał ją na randki, mógłby się dobierać do jakiejś gimnazjalistki. Ani że ta małolata mogłaby się okazać najważniejsza.

Arni, usłyszawszy moją historię, garściami chwycił się za włosy. Wcale się nie ucieszył, że jego rady okazały się skuteczne. Dla niego trzy zaliczone panienki, nie licząc wakacyjnych romansów poza miasteczkiem, to porażka, a nie powód do dumy.

- Człowieku, coś ty narobił? Nie wiesz, że nie wolno oszukiwać kobiet? Skończ z tym! Zrób ze swoim życiem porządek! Jak nie zdążysz, zostaniesz sam jak palec. Nie możesz mieć wszystkich kobiet. Musisz wybrać jedną.

Wybrała Ewa. I wybiera mnie do tej pory. 


***

2 komentarze:

  1. ,,Mnie natomiast tylko trochę zabolała najbardziej wysunięta do przodu część absolutnego bohatera tamtej chwili, herosa, który jednym zdecydowanym pchnięciem pokonał bramy piekła, raju i wszelkich innych mitycznych krajów."
    Świetne zdanie. Ciekawe skojarzenie ,,bramy piekła " :)

    ,,widząc Monikę wpatrzoną w niego jak kobra w fujarkę fakira"
    Tu natomiast szeroko się uśmiechnęłam.

    Wciągający test. Dzięki :)
    Pozdrawiam autora.
    H.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Śmiech, jak powiadają zdrowi ludzie, to zdrowie. Nawet śmiech z fujarki fakira. ;)

      Usuń