Hej, Sokoły! (2017)

Środek lata. Amfiteatr w parku w pewnym mieście niedaleko Warszawy. Z głośników dudni miarowe łup, łup. Na scenie uwijają się tancerki w czarnych bikini. Panowie, w liczbie dwóch, odziani w krzykliwie żółte garnitury, przestępują z nogi na nogę w takt dudnienia. Dzierżą mikrofony. Poruszają wargami. Ich dwugłos płynie z playbacku. Tancerki 
na oko młode. Wokaliści w średnim wieku. Na keybordzistę nikt nie zwraca uwagi. Nie ważne, jak wygląda. W ogóle cały ten zespół nie ma większego znaczenia. Stanowi tło dla Dni miasta i dla historyjki poniżej. 
Łup, łup, łup! „Siądź mi na kolana, będzie dana dana, a potem do rana, moja ukochana”. Słowa wlewają się do mózgów szerokiem strumieniem. Płyną dalej w miasto i na pola. Płyną ponad głowami stojących uczestników festynu, mam, tatów, babć i dzieci obojga płci i dowolnego wieku. Niesione leniwym wiatrem docierają do podmiejskich wiosek, na cmentarz, do klasztoru, do gródków i domów. „Nóżki, kolanka, ach, Anka, Anka! Pupka, cycuszki, i już nie masz wianka! Ach, Anka, ty to masz kochanka”. Disco polo live. Jak co roku o tej samej porze lata.
– Wianuszek dla pani? Tylko jeden? – Sprzedawczyni obwarzanków przekrzykuje muzykę.
– Aniu, jeden starczy? – krzyczy klientka.
– Tak, mamusiu – odpowiada pani w sile wieku. – I weź jeszcze dla Jasia watę cukrową.
– Wianuszek i wata. Razem jedenaście złotych. 
Podchodzi następny klient.
– Co dla pana?
– A dla mnie dwa wianki, poproszę. Oj, a czemu takie suche? Czerstwe. Wianek to musi być świeżutki! miękkie ciasto, młode!
– Oj, panie, haha, nie przy dzieciach takie rzeczy! Dziesięć złotych.
Tymczasem na scenie facet w żółtym, ten z lewa, chociaż to bez znaczenia który, i tak go nie znamy,  zapowiada wykonanie nowego utworu.
– A teraz, kochani, po raz pierwszy podczas dzisiejszego występu... Sokoły! Myślę, że zaśpiewamy wszyscy razem. Hej! Całe miasto bawi się! Sokoły!
Łup, łup, łup! Metrum cztery czwarte; innego dzisiaj nie będzie. Gra syntezator. Playback śpiewa, gwiazdorzy ruszają ustami. „Hej, tam gdzieś znad czarnej wody, wsiada na koń kozak młody”... Zza rzędu cisów, z miejsca gdzie stoi samotna ławka, dochodzi piskliwy śmiech nastolatki. Dołącza się następny piszczek, i jeszcze jeden, tym razem męski. Trio trójfazowe. To uczniowie miejscowego technikum śpiewają o kozaku i przepióreczkach. Chodzą do klasy o profilu elektrycznym, ale to też bez znaczenia. I tak poza mną nikt nie zauważa ich śpiewu. 

***

Kilka miesięcy wcześniej, wiosną, sześćset kilometrów od Warszawy, podsłuchałem następujący dialog:
A ne zabudesz mene? – Nie zapomnisz o mnie?", zapytała dziewczyna. 
– Ne zabudu. Ad’że znajesz – odpowiedział młodzieniec.
Ty wpewnenyj w tomu, szczo ne zabudesz?  „Na pewno nie zapomnisz?"
     Wpewnenyj, Ołesja! Kochaju tebe.
    Dziewczyna zamknęła lubemu usta długim pocałunkiem. Jej wargi, spragnione i głodne, smakowały  jak najdroższa przystawka w najdroższej restauracji. Wyśmienicie wzbudzały apetyt.
Serhij przyłożył dłoń do swetra kochanki. Przez warstwę kaszmiry wyczuł znajomy haft. Motywy roślinne. Szkielet z masywnego drutu. Biustonosz kosztował fortunę. Podobno wygodny. Zapinany na dwa haczyki, z tyłu. Trzeba mocno uciskać, żeby dziewczyna cokolwiek poczuła przez twarde miseczki. „Ostatni dzień przed wyjazdem. Mogłaby choć dzisiaj nie zakładać uprzęży”, pomyślał Serhij, poirytowany. 
 Serhijko, ty powerneszsa do mene?  Czy Serhij wróci, zapytała dziewczyna.
 Powernusa  zapewnia młody kozak.  Z obruczkoju powernusa.  Obiecał przywieźć pierścionek zaręczynowy. 
 Kochaju tebe!
Jeszcze jeden gorący pocałunek i zniknął kaszmirowy sweter. Potem podkoszulek i dżinsy. Następnie ubrania Serhija oraz biustonosz z wyhaftowanymi kwiatami. „Szybko dziś poszło”, uśmiechnął się młodzieniec. Ułożył dziewczynę na łóżku. Pozbawił ostatniego elementu odzieży. O nic nie pytał. 
Poczuł opór. Gdyby spojrzał w oczy Ołesi, zobaczyłby lęk. Ale nie patrzył jej w oczy. Fascynowały go żebra kochanki. Unosiły się i opadały w rytm głębokich oddechów. Złapał za pośladki, kurczowo, jak obcęgami. Pchnął z całej siły. Krótki krzyk ulgi z dziewczęcego gardła i po sprawie. 
„Dziewczyny są różne”, pomyślał, biorąc zdobycz. „Jedne dają natychmiast, inne, jak Ołesja, dopiero po pół roku. Gdyby nie pożegnanie, dzisiaj też by niczego nie było. To właśnie różni kobiety – początek, gra wstępna", oddał się filozofii. A finał zawsze taki sam: łup, łup. Łupanie jak na dyskotece”.
Łup, łup, łup! Wąska wersalka w trzymetrowym pokoju z oknem wychodzącym na plac zabaw, w mieszkaniu na trzecim piętrze, w czteropiętrowym bloku z białej cegły takiego łupania jeszcze nie doświadczyła. Żadnego łupania jeszcze nie zaznała. Także ona, wersalka, straciła tego dnia dziewictwo. Łup, łup. Spełnienie marzeń zakochanej pary.
Siw na konia kozak mołodyj. Płacze mołoda diwczyna, jide kozak z Ukrajiny. Hej! Hej! Hej, sokoły!” Tym razem wsiadł kozak nie na koń, lecz do wozu. Niemieckiego. Rok pierwszej rejestracji tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty. Wyjechał daleko. Za granicę. W paszporcie wiza. Kolega, właściciel auta, nagrał robotę.

***

 Szczo ce? De ja? – Gdzie ja jestem?", szepcze Serhij, nie wierząc własnym uszom.
 Mówi cicho, bo nie ma powodu mówić głośno. Zupełnie by wystarczyło zapytać się tylko w myślach. Ale człowiek to zwierzę społeczne. Jak nie ma z kim rozmawiać, rozmawia sam ze sobą. Serhij jest sam w budynku. W nieswoim domu. Dziś skończy kleić płytki. Jeszcze dzień na ofugowanie i trochę grosza znów wpadnie do kieszeń. Skilki ce bude dołariw?" A w hrywniach ile? Otwiera okno na oścież. Słucha: „Wiele dziewcząt jest na świecie, lecz najwięcej w Ukrainie... Ona jedna tam została, przepióreczka...
Chwila zadumy. Nad muzyką: Lwów to, Winnica, czy Czerkasy; Woroneż czy Saratow, popsa wszędzie taka sama. Łup, łup, trata srata. Nad Polską: autostrady, mocny pieniądz, w sklepach przystępne ceny. A jakość? Niech się kryją wschodnie mahazyny. Potwierdziło się, co mówił każdy, kto bywał i nie bywał za granicą: Polszcza ce zahid. Ale festyny, muzyka ludowa? Popsa kropka w kropkę taka sama jak w byłym Sojuzie, słowiańska, a może jeszcze gorsza. Rozryw szabłona: Jako pierwszy poległ stereotyp o słowiańskim języku. Od razu na granicy. Polski i ukraiński wcale nie są tak do siebie podobne, jak gminna wieść niesie. Owszem, są podobne słowa. Owszem, przywyknąć można do innego brzmienia i rozumieć więcej. Albo myśleć, że się rozumie. A potem się kupi książkę i mohyła. Język pisany i język na budowie to dwa różne języki. Ten cały polski to niezła cholera. Nie to co ridna mowa. Drugi stereotyp to kultura. Przynajmniej jeśli chodzi o popsę, nie jest zachodnia. O dziewczynach: że najwięcej w Ukrainie, że Ukrainki najładniejsze, to też głupi stereotyp. Wystarczy wyjść ze strojki do po parku i się przekonać, że pięknych nie brakuje też poza Ukrainą. 
Cikawo, szczo wona zaraz robiti. Szczo z Ołoju”, myśli Serhij. Przypomiał sobie o Ołesi, o ostatniej dziewczynie. O czułym pożegnaniu w ciasnym pokoiku, dawno i daleko. Dawno? Czy cztery miesiące to dawno? Niekoniecznie. Czy daleko? "Wona wse szcze czekaje, czy ne znajszła kogos inszoho? Nechaj czekaje. Nechaj wczitsa. Czerez rik bude u neji atestat i wstupni ekzameny". "Znów za rok matura", śpiewa teraz polski zespół. Co za zbieg okoliczności! Serhihj uśmiecha się do siebie. Przypomniał mu się biały stanik z wyhaftowanymi kwiatami. Od tamtej pory nie rozpinał żadnego. 
Z zadumy wyrywa go sygnał telefonu. 
 Jak sprawy?  pyta znajomy.
 Dobre! Robota jest, babki płatiat. A u tebe jak sprawy?
Też dobrze. Znajomy ma nową dziewczynę. Ukrainkę. Przyjachała na wakacje, popracować. Gotuje u rolnika obiady dla robotników sezonowych. 
 Koły ty z neju poznajomywsia?  Od jak kiedy się znają?
 Dwa tyżni tomu
 A porjadna diwczyna, czy wże podaruwała?  Czy porządna, czy już dała, śmieje się Serhij do telefonu.  Ha ha!
 Porjadna i podaruwała  W telefonie słychać, jak znajomego rozpiera duma. 
Umawiają się na pizzę w następny weekend. We troje. Albo we czworo, jeśli do tego czasu Serhij też pozna jakąś kobietę.  

***

Zamówienie złożone. Znajomy musi wyjść do toalety. 
 Jak ty siudy potrapyła?  Skąd się tu wzięła, pyta Serhij. Jeszcze się nie otrząsnął z szoku.  Ołesja, ty ne mohła chocza napysziti sms, szczo zbyrajeszsa do Polszczy?  Czy nie mogła go poinformować, że się wybiera do Polski?
 Czomu?  Nie było po co?  Serhijko, ty zabuw mene!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz