Bynajmniej (2015/2017)

 źródło: paczaizm.pl
Druga klasa liceum, początek drugiego półrocza, pierwsza praca klasowa i... pierwsza w życiu jedynka! Za co? Dlaczego? Godziny przygotowań, zarwane noce, wypracowanie o Pasku, Potockim i Sobieskim na pięć stron maczkiem, i wszystko to na nic? Za co ta jedynka? Za głupie „bynajmniej"?!

Patrycja jest wściekła. Bez słowa wybiega z klasy, trzaskając za sobą drzwiami. Z impetem wbiega do łazienki, zatrzaskuje drzwiczki, wybucha płaczem. Jak on mógł to zrobić? On! Profesor X! Pan Marek! Najlepszy polonista na świecie. Złotousty, mądry, nad wyraz sympatyczny i przystojny. Obiekt marzeń i wzdychań. Pierwsza wielka miłość, oczywiście tajna. Prawdziwa motywacja do nauki. I on jej postawił pałę! Niezasłużenie! Absolutnie bez powodu. Za nic... Zdrajca!

Kilku dni później w szkole pojawia się mama Patrycji. Na zebraniu rodziców broni córki przed niesprawiedliwą oceną i przed jawną złośliwością belfra. Żąda usunięcia tyrana ze szkoły. Natychmiast! Wzbudza gorący aplauz mam.

Skandal przekracza próg gabinetu dyrektora. Mama Patrycji w porywie gniewu grozi interwencją w kuratorium. „To mobbing, panie dyrektorze! Na to nie ma naszego pozwolenia. Dyrektor pozostaje jednak niewzruszony. Na krzyki i histerię zna tylko jedną odpowiedź: „Pan magister X ma rację." okraszoną cynicznym „Służę szklanką wody, mineralnej z magnezem. Niech pani się uspokoi."

Sypią się minusy, „czarne dziury", „bomby", ostrzeżenia, uwagi. Za jedną jedynką idzie druga. Za nieodrobienie pracy domowej, za nieprzeczytanie lektury, za oddanie pustej kartki na sprawdzianie. Między Patrycją a profesorem X panuje wojna. Śmiertelna. Okrutna. Wojna na gesty i słowa, w której niewinne „przynajmniej" i „bynajmniej" mają siłę rażenia bomby wodorowej.

- Bynajmniej, panie profesorze.

- Bynajmniej, Patrycjo, to nie jest prawidłowa odpowiedź. Niestety, jedynka.

- Bynajmniej wiem za co.

- Chętnie wyjaśnię, jak zapytasz?

- Cooo?!

Dziewczyna coraz częściej traci panowanie nad sobą. Łapie w garść torbę i wybiega z sali. Ku uciesze klasy rozbawionej cierpieniem koleżanki.

Mija marzec, mija kwiecień. Mama Patrycji po raz drugi odwiedza nauczyciela w szkole. Oświadcza stanowczo, że z uwagi na mobbing nie wyśle córki na wycieczkę do Wiednia, planowaną już od początku roku szkolnego.

Polonista ma serdecznie dosyć. Drobny spór z uczennicą już dawno przestał go bawić. Wydostał się spod kontroli, eskalował do niebotycznych rozmiarów, potwornie szkodził. Nie tylko reputacji pedagoga, lecz przede wszystkim Patrycji. Może trochę nazbyt emocjonalnej, przesadnie dumnej, ale pracowitej, inteligentnej i, co też nie jest bez znaczenia, ładnej uczennicy. Kłótnia niczemu dobremu nie posłużyła. Ani przez sekundę nikomu nie była potrzebna. Najwyższa pora naprawić błąd. Głęboko zakopać topór wojenny. Nim będzie za późno.

Na to, że Patrycja zostanie w klasie po lekcji na rozmowę w cztery oczy, nie ma co liczyć. Już dwa razy odmówiła, robiąc złośliwe komentarze przy całej klasie. Nieprzyzwoicie niedwuznaczne. Trzeci raz Marek nie będzie działał otwarcie. Nie będzie udawał, że konflikt rozgrywa się na płaszczyźnie zawodowej, że walczą uczennica i nauczyciel.

Nie. To bój osobisty. Tu chodzi o zranione uczucia. Marek odtrącał tę myśl, spychał w najgłębsze jamy podświadomości, ale okłamywać siebie w dalszym ciągu, nie ma już najmniejszego sensu. Tylko marnuje siły. To walka kobiety i mężczyzny... którzy się lubią. Właściwie on lubi ją, a ona jego nienawidzi. Trzeci raz Marek nie poprosi dziewczyny o rozmowę w miejscu publicznym. Pora złamać konwenanse.

Sprawdza adres. Po lekcjach zaczepia Patrycję pod jej domem. W ręce trzyma bukiet stokrotek. Dziewczyna przerażona spotkaniem wrednego nauczyciela, nie ucieka. Nie krzyczy na całe gardło i nie szarpie za klapę marynarki. Spogląda na polonistę. Raz. Drugi raz. Uśmiecha się mimowolnie. Nie daje rady dłużej go nienawidzić.

- Patrycjo, pora ułożyć nasze stosunki od nowa. - Patrycja milczy. Przyjmuje kwiaty, przez zaciśnięte zęby mówi „dziękuję" i odchodzi, zostawiając profesora samego. Odwraca się dopiero przeszedłszy dwadzieścia kroków. Nauczyciel wciąż stoi w miejscu, odprowadza ją wzrokiem. Patrycja żegna się cichym „do widzenia", którego on nie usłyszy, i macha ręką.

Rano podchodzi do niego przed bramą liceum.

- Niech pan nie prosi dyrektora. To głupie, żeby przeze mnie zmieniać opiekuna całej klasie. Pan Chrabąszcz chyba nawet nie zna niemieckiego.

- A ty pojedziesz?

- Nie wiem. Grozi mi jedynka na koniec roku. Muszę się uczyć.

- Nie wierzę. Z jakiego przedmiotu?

- Znów się pan ze mnie nabija. - Patrycja smutnie spogląda pod nogi. - Z polskiego! Tylko z polskiego mogę nie zdać.

- Zdasz na pewno. Obiecuję.

Jest wieczór trzydziestego pierwszego maja. Cała klasa pod opieką trojga nauczycieli, w tym Marka X, zajmuje pół wagonu w nocnym pociągu „Chopin". Pomimo wyższej ceny zdecydowano się na miejsca leżące. Pociąg rusza, mija stację Warszawa Włochy. W wagonie rozpoczyna się „Wędrówka Ludów". Ubikacje są tylko dwie, a zęby musi umyć ponad trzydzieści osób. Dopiero za Włoszczową na korytarz wraca pozorny spokój.

Z przedziałów co jakiś czas dochodzi gromki chichot. Nie wszystkim uczniom jest jednak do śmiechu. Na przykład do jednej z dziewczyn jadących w przedziale Patrycji przyszedł chłopak. Jej oczywiście jest miło, ale pozostałym niekoniecznie. Wprawdzie nastolatek stara się nikogo nie zgorszyć, milczy, jakby w ogóle nie był obecny, koleżanki z innych półek nie mogą o nim nie myśleć. Domyślają się, że pod kocem, pod którym leży para zakochanych, musi być wesoło. Aż ślinka cieknie i męczy zazdrość.

Na domiar złego bezczelna dziewczyna chce rozmawiać. Sama szczęśliwa zupełnie nie dba o uczucia pozostałych. Oparłszy się plecami o chłopaka co chwilę zadaje Patrycji pytanie o niedawno zażegnany spór z polonistą. Patrycja udziela wymijających odpowiedzi. Nie chce nic wyjaśniać. A tu nagle w sukurs ciekawskiej przychodzi druga nastolatka.

- Co twoja mama powiedziała X-owi, że się przestał czepiać? - pyta. - Teraz już mu to twoje „bynajmniej" nie przeszkadza.

Pięć par oczu wypala na czole Patrycji dziurki niewidzialnym laserem. Chłopak szepcze coś do ucha swojej sympatii, wywołując uśmiech.

- Nic nie powiedziała.

- Sama go przekonałaś? No, nie bądź taka tajemnicza. Nam możesz powiedzieć.

Tego już za wiele. Patrycja niewyraźnie mruczy, że obiecała X-owi poprawę. Nie chce rozmawiać. Wychodzi na korytarz. Ucieka.

I tam jednak nie ma spokoju. Nagle w przejściu pojawia się polonista. Skądś wraca.

Nastolatka odwraca wzrok w ciemność, rozpościerającą się za oknem. Tylko kącikiem oka obserwuje mężczyznę. Ukradkiem. Liczy kroki. Jeden, dwa, trzy, prawa, lewa... Zbliża się do swojego przedziału. Człap, człap, kroczy uśmiechnięty. Ale! Dlaczego minął przedział? Gdzie on lezie? O Boże! X zmierza do niej...

- Przepraszam, Patrycjo, czy mogę postać z tobą przy oknie?

- O, pan profesor! - Dziewczyna wita nauczyciela udawanym wyrazem zaskoczenia i zadowolenia. Tylko, mimo skrępowania, radości wcale nie musi udawać. Sztuczny uśmiech okazuje się całkiem naturalnym. - Chyba tak. Nie wiem. Jak nie będzie to panu przeszkadzać.

- Przeszkadzać? Co? Dlaczego?

- No, moja obecność. Przecież mnie pan nie lubi. - odpowiada Patrycja po chwili zastanowienia. Obraca się raptownie. W nagłym przypływie odwagi patrzy na twarz nauczyciela.

- Bynajmniej! - polonista zdecydowanie zaprzecza oskarżeniom.

Jego odpowiedź wcale jednak nie zadowala nastolatki. Z jej ust momentalnie znika uśmiech. Usta się zakrzywiają kącikami w dół. Uczennica, posmutniawszy nagle, mimowolnie kieruje wzrok na podłogę. Na szczęście Marek X rozumie przyczynę niezadowolenia. Wojna o „bynajmniej" sporo go nauczyła. Tym razem reakcja nastolatki, jakkolwiek nieadekwatna, sprawiła mu przyjemność. Łechce jego męskie ego. Żeby tylko niczego nie popsuć! - nakazuje sobie bycie rozważnym.

- Jest dokładnie na odwrót, pani Patrycjo! Akurat ja bardzo panią lubię. Bez względu na nasze niedawne niesnaski... Wbrew pozorom jestem do pani bardzo pozytywnie nastawiony.

- Ale... - z jej ust wydobywa się początek zdania.

Myśl się jednak urywa. „Znowu sobie drwi ze mnie? - myśli część mózgu, odpowiedzialna za emocje lękowe. „Nie, To niemożliwe!" - natychmiast protestuje obszar powątpiewania. „To nie mogą być drwiny." - dodaje kora logicznych wniosków. – „Marek jest zawsze dla mnie miły. Nie gniewa się nawet będąc w sporze. Oznaki sympatii są szczere. To ja musiałam go źle zrozumieć." - Patrycja nieśmiało znów spogląda mężczyźnie w oczy, pytając bez słowa: „która wersja ciebie jest prawdziwa?”

Marek patrzy w czarne źrenice. Widzi niepokój i nadzieję. Sprzeczne emocje, które czasami występują obok siebie i się wzajemnie uzupełniają. W oczach nastolatki Marek dostrzega też szansę dla siebie. Zaczyna wierzyć w spełnienie marzeń, dotąd skrywanych głęboko, iście diabelskich. „Raz kozie śmierć!" - myśli. – „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!" Przenosi wzrok z oczu dziewczyny na szyję i jeszcze niżej. Bezczelnie lustrował zgrabną figurę nastolatki.

- Chyba już wiem, w czym problem, Patrycjo. - odzywa się, nie odrywając wzroku od dresowej bluzy. Jego uwagę przykuwają uwypuklenia w okolicy mostka. - zaraz ci wszystko wyjaśnię. Cały szkopuł w tym nieszczęsnym „bynajmniej", prawda, Patrycjo? Ty nadal nie rozumiesz tego słowa!

- Ja? Jak to? No, nie wiem - jąka się Patrycja. Jest zdezorientowana. - A dlaczego pan tak nie lubi tego słowa? - ucieka od odpowiedzi zadając pytanie nauczycielowi.

- Słowo lubię - odpowiada Marek. - Nie lubię tylko, kiedy go niewłaściwie używasz. Chodź! - chwyta dziewczynę za nadgarstek.

Trzyma ją lekko, symbolicznie. Ciągnie ją za sobą, nie używając siły. Wchodzą do pustego przedziału. Marek przekręca zamek, zaciąga łańcuch zabezpieczający drzwi, zasuwa firankę. Teraz już żaden zbłąkany podróżny nie przekroczy progu prowizorycznej klasy. Nie zakłóci lekcji.

Odciąwszy jedynej uczennicy drogę ucieczki, mówi:

- Rozbieraj się! Teraz będziemy się kochać. - Głos polonisty przybrał nagle ton rozkazujący, nietolerujący protestu.

- Słucham?! - odpowiada Patrycja niemal krzykiem, nie w pełni kontrolując siłę swego głosu. Jest oszołomiona nagłym żądaniem.

- Przecież chcesz ze mną iść do łóżka. - Mężczyzna robi się coraz bardziej bezczelny. Obiema rękami dotyka dziewczęcej bluzy. Sunie palcami od bioder do wysokości pępka.

- Ja? Eee... Nie... Jak to? - Patrycja jąka się, zakłopotana, ale już nie krzyczy. Wrzaśnie, jak będzie trzeba. Na razie nie dowierza. W jej źrenicach znów widać bitwę strachu i nadziei.

- No dobrze. Nie będziemy się teraz kochać, skoro nie chcesz. - uspokaja nauczyciel. Uśmiecha się. Robi przebiegłą minę. - Ale, bynajmniej, wcale ci nie wierzę. - dodaje, porozumiewawczo mrużąc oko.

„O Boże, znowu to bynajmniej"! - szlocha mózg dziewczyny. „Niech on wreszcie przestanie się ze mnie naśmiewać!" - Zablokowanie drzwi, teksty o kochaniu: kolana Patrycji są jak z waty. -  „Co się dzieje? Co ja tu robię?" - pyta się dziewczyna sama siebie. Długo by mogła myśleć, lecz Marek nie może dać jej czasu na dumanie:

- Patrycjo! - zwraca się do niej, kładąc ręce na jej biodrach. -  Kochana, zapamiętaj sobie, co ci powiem, raz na zawsze: „bynajmniej" znaczy „nie, nie i jeszcze raz nie", „w najmniejszym stopniu", „nigdy, przenigdy", „w żadnym wypadku". Nie możesz mówić „bynajmniej, tak", bo łącząc zaprzeczenie z potwierdzeniem, przeczysz sama sobie i nie wiadomo, o co ci chodzi. Rozumiesz? Będziesz pamiętać?

- Aha. - dziewczyna prostuje plecy, podnosi brodę. Łagodny głos mężczyzny działa na nią kojąco, przywraca poczucie bezpieczeństwa.  Kiwa głową na znak, że zrozumiała. Jej uwagi nie zaprząta jednak „bynajmniej", lecz inne słowo spontanicznie użyte przez nauczyciela. „Kochana"?

Wtem, nowe zaskoczenie! Marek obejmuje ją w talii tak, że jej obie ręce zostają ściśnięte jego silnymi ramionami. Nagle, jednym energicznym pociągnięciem przybliża do siebie nastolatkę. Dwa ciała szczelnie przywierają do siebie. Brzuch opiera się o brzuch, udo o udo. Jednocześnie stykają się usta. Mężczyzna składa na wargach dziewczyny długi, mocny pocałunek. Patrycja może tylko westchnąć, oprzeć się o napastnika i odczekać, aż opadnie z sił. Od tej pory będzie już rozumiała co po rosyjsku znaczy „поцелуй взасос" - namiętny pocałunek, z zassaniem.

Przez myśl przechodzi jej refleksja, że dotychczasowe próby spoufalania się z nią zawsze kończyły się dla śmiałka paroma siniakami i obrażeniem do końca życia. Tymczasem przed nauczycielskim atakiem wcale nie zamierza się bronić. Gdy pocałunek dobiega końca, jest wręcz na siebie zła, że przyjęła go zaledwie biernie. „Głupia! Mogłam rozchylić usta. Teraz nie wiadomo, czy taka szansa się jeszcze powtórzy."

- Zrobimy ćwiczenie, dobrze? - proponuje Marek zachęcony brakiem oporu. Wie, że nie może spędzić z uczennicą całej nocy, jak by sobie życzył, ale jeszcze nie pora kończyć spotkanie.

- Aha! - Patrycja nie ma nic przeciw eksperymentom. W uszach szumi jej od stukotu kół pociągu i od intensywnych wrażeń. Niecodziennej lekcji nie chce jeszcze kończyć.

- Poćwiczymy użycie słowa „bynajmniej". Będę ci zadawał pytania, a ty odpowiadaj, używając „bynajmniej", kiedy uznasz że pasuje. Zaczynamy?

- Okey. - zgadza się z szerokim uśmiechem na ustach.

- Mogę cię pocałować? - pada pierwsze pytanie. Belfer chwyta ramiona uczennicy tuż nad łokciami.

- Bynaj... - Patrycja milknie w pół słowa. - Tfu! Nie! Tak. - gubi się, ale w końcu znajduje właściwą odpowiedź.

Tym razem rozchyla wargi. Pozwala się pocałować i odwzajemnia pocałunek, nieporadnie pieszcząc usta nauczyciela swoimi.

- Siądź ze mną. - Marek klepie się po nodze.

- Tak może być dobrze? - pyta Patrycja zająwszy wskazane miejsce.

- Idealnie. Teraz drugie pytanie: podobał ci się nasz pocałunek?

Patrycja reaguje serdecznym śmiechem. Z przyzwyczajenia ciśnie jej się na usta „bynajmniej".

- Taaak. - odpowiada przeciągle.

- Pocałujemy się jeszcze raz?

- Oczywiście! Jeśli pan zechce.

Marek muska ustami jej dolną wargę.

- Czy mam przestać? - pyta przewrotnie.

- Bynajmniej! - pada zdecydowana odpowiedź.

Marek nie przestaje. Całuje dolną wargę, po chwili górną. Przenosi pocałunki na policzek.

- Obejmij mnie! - prosi.

- Panie profesorze... - Patrycja odpowiada szeptem i przytyka wilgotne usta do policzka Marka. - Pocałuje mnie pan jeszcze? - pyta, znając odpowiedź. Dziwi się tylko, że Marek każe jej zbyt długo czekać na ten pocałunek.

Dziewczyna opiera ręce na barkach profesora. Jego dłonie wślizgują się pod jej bluzkę. Pomału ale zdecydowanie zmierzają po bokach do góry. Zatrzymują się dopiero pod pachami.

- Co pan robi? - Patrycja szepcze mężczyźnie do ucha. Zwraca się do niego per pan, ale już tylko z przyzwyczajenia. Wie, że on jej tego niedługo zabroni, Że będzie Mareczkiem.

Dłonie wędrują na plecy, z obu stron podchodzą do zapięcia stanika. Rozpinają je i wracają, każda w swoją stronę. Lewa dłoń wkrótce opuszcza przestrzeń pod bluzą, łapie za pupę. Prawa za pierś. Usta licealistki i usta nauczyciela spotykają się w kolejnym namiętnym pocałunku.

- Och! Ja jeszcze nigdy... Panie profesorze, pan się ze mnie nabija, prawda? -  Patrycja śmieje się, gdy palce Marka kreślą ósme kółko wokół zgrubiałej brodawki.

- Bynajmniej, kochanie. - Marek odpowiada głośnym szeptem.

Pół godziny później Patrycja cała w skowronkach wraca do swojego przedziału. Stanik zakończy podróż w plecaku polonisty. Jako pamiątka z podróży, myśliwskie trofeum i przypomnienie, że jego serce już ma właścicielkę. Żeby się przypadkiem nie oglądał za innymi uczennicami.

Patrycja nie zaśnie tej nocy ani na sekundę. W jej uszach do końca podróży brzmieć będzie ostatnie zdanie kochanego nauczyciela:

- W drodze powrotnej przećwiczymy różnice między „wypadkiem" a „przypadkiem" i przerobimy przyimki porównawcze „jak" i „niż". Na lekcję możesz nie zakładać biustonosza. Taki jest przywilej najlepszej uczennicy.

***

- Panie profesorze, dobry wieczór! - licealistka ostrożnie zamyka za sobą drzwi przedziału.

- Cieszę się, że przyszłaś, Patrycjo. – odpowiada mężczyzna nie przestając wpatrywać się w okno. Podziwia figurę dziewczyny widoczną w lustrzanym odbiciu na szybie. – Jeszcze ci nie mówiłem, że jesteś piękna.

- Mówił pan, jak szliśmy po parku. – szepcze nastolatka, stając tuż za plecami nauczyciela.

Rzeczywiście, dwa razy podczas czterech dni spędzonych w Wiedniu, Markowi udawało się porozmawiać z Patrycją na osobności. W ogrodach Schönbrunn spędzili we dwoje całą godzinę, spacerując alejkami z dala od reszty grupy. Wycieczka miała tak zwany czas wolny. Nauczyciel pochwalił wówczas ubiór nastolatki. Podobała mu się jej koszula w ciapki i granatowa sukienka. Wyraził zachwyt fryzurą, kształtem nosa i kolorem tęczówek. Zwracał uwagę na wygląd uczennicy także innymi razy. Prawił komplementy, kiedy tylko się nadarzała okazja. Często, lecz we własnym odczuciu za rzadko.

- Powiedziałem wtedy, że masz ładne oczy, ale nie że cała jesteś piękna.

- Nie wie pan, jak cała wyglądam. – Patrycja po krótkim wahaniu opiera się ręką o plecy nauczyciela.

Mężczyzna, wyższy od niej tylko odrobinę, do wielkoludów nie należy. Jest w miarę szczupły. Ostrzyżony nie za krótko i nie za długo. Ma stosunkowo szerokie barki i wąskie pośladki. W oczach Patrycji „ciacho”, nawet jeśli nie pasuje do ideału męskiego piękna większości jej rówieśniczek.

- Ale się dowiem. – Zapowiada z przekonaniem w głosie, wywołując uśmiech na twarzy dziewczyny. – Masz wspaniałą figurę. Piersi, talia, nogi... nie tylko usta chce się całować. Nie udawaj nieświadomego niewiniątka.

- Pan też jest przystojny. – odpowiada Patrycja uprzejmie i szczerze. Nieśmiało odsuwa się o pół kroku do tyłu.

Liczyła, że nauczyciel przywita ją żarliwym pocałunkiem, a on nieruchomo stoi, jakby nie poczuł jej dotyku. W sercu Patrycji pojawia się wątpliwość, czy słusznie zrobiła zakładając rozpinaną bluzę wprost na gołe ciało. Czy nie robiła sobie zbyt wielkich nadziei.

- Następna taka wycieczka trafi się nam dopiero po wakacjach, najwcześniej we wrześniu. – odzywa się polonista wciąż patrząc w szybę. – Rano przyjedziemy i znów będę dla ciebie okropnym belfrem.

- Nie jest pan okropny. – Patrycja coraz mniej wie, jak się zachować. Inaczej sobie wyobrażała to potajemne spotkanie.

- Muszę być. Wymagający i ostry. Ale to dopiero jutro. Dzisiaj będę jeszcze gorszy. – odwraca się wreszcie przodem do uczennicy. Uśmiecha się szeroko i taksuje jej bluzę wzrokiem. – Powtórzymy poprzednią lekcję, Patrycjo?

- Mam rozpiąć? – nastolatka przykłada palec do suwaka.

- Bynajmniej. – Patrycja odruchowo pociąga w dół, lecz wnet przerywa rozpinanie. „Bynajmniej” nie znaczy przecież potwierdzenia. Patrzy pytająco na nauczyciela. – Ja rozepnę. – odpowiada Marek.

Dziewczyna prostuje plecy, wypina pierś, czeka. Mężczyzna wcale się nie spieszy. Kładzie dłonie na jej biodra. Przysuwa się. Zwilża usta językiem.

- Będziesz głośno krzyczeć, jak cię pocałuję?

- Bynajmniej. – Patrycja zamyka oczy. Nadstawia buzię.

- Dobrze. Widzę, że uważałaś na ostatniej lekcji. Postawię ci plusa za odpowiedź. Ale zanim to zrobię, chcę ci zadać pracę domową. – Profesor zaledwie na ułamek sekundy lekko przytyka usta do zgrubienia górnej wargi swojej uczennicy. Odsuwa się natychmiast, nie dając szansy Patrycji odwzajemnić pocałunek. Nieprzerwanie jednak trzyma ją za biodra, dając do zrozumienia, że z namiętnego całowania wcale nie rezygnuje. Że zwlekając, tylko się drażni, w sobie tylko wiadomym celu.

- Jaką?

- Chcę, żebyś napisała CV, curriculum vitae, życiorys. Przerabialiście już na pewno pisanie CV na ekonomii albo na WOS-ie.

- No, tak. Jeszcze w gimnazjum. – odpowiada Patrycja zaskoczona dziwnym zadaniem. Bez sensu przynajmniej na pierwszy rzut oka.

- Tylko to nie będzie zwykłe CV z informacją o szkołach, znajomości języków i kwalifikacjach zawodowych. Chcę, żebyś mi napisała o wszystkich swoich miłościach do tej pory. W jednej rubryce w kim byłaś zakochana od kiedy dokąd. Daty, imię chłopaka, krótka notka o waszym związku: wiek, kim był dla ciebie, jak mocno kochałaś, w jakim stopniu twoje uczucie było odwzajemnione. Pod spodem druga rubryka, gdzie wymienisz swoje doświadczenia seksualne. Wszystko co robiłaś z chłopakami. Na przykład: data, całowanie z języczkiem, dziesięć minut. Wszystko, Patrycjo, od podstawówki do dzisiaj. Bez masturbacji. To co robisz sama nie wchodzi w CV. Zrobisz to dla mnie?

- To będzie krótkie CV. – Patrycja uśmiecha się i dodaje – Postaram się, ale po co to panu?

- Interesujesz mnie. Nie tylko, co masz pod bluzką, ale kim jesteś i co myślisz. Twoja historia ma dla mnie znaczenie.

- A jak się panu coś nie spodoba w mojej historii?

- To ci dam klapsa. – Marek klepnięciem w pupę ilustruje, jak taki klaps będzie wyglądał.

- Niech mnie pan nie bije! – Patrycja odpowiada śmiechem. Jednocześnie opiera się łokciami o nauczyciela. Jak on ma zamiar jeszcze zwlekać, to ona sama go pocałuje. Wbije mu język aż do gardła.

- W komórce mam swoje CV. Pokażę ci je dzisiaj, żebyś i ty o mnie co nieco wiedziała. – Na te słowa, obraz przed przed oczami Patrycji momentalnie ciemnieje. Kręci jej się w głowie. Nogi mdleją. Dziewczyna w mgnieniu oka uświadamia sobie, jak bardzo boi się prawdy o nauczycielu. Myślała o tym wcześniej. Zastanawiała się, czy Marek ma żonę, z iloma kobietami się już przespał. Były to jednak dalekie rozważania, a teraz nagle wszystkiego ma się dowiedzieć. Konkretnie i bez niedomówień. I jak to się ma do uwodzenia, którym X zajmował się nieprzerwanie od początku wyjazdu? Skąd ta nagła szczerość? „Czy on mnie nie chce?” – Lęk odbiera dziewczynie pewność siebie. Na jej twarzy pojawia się smutek.

- Powinnaś wiedzieć, komu dajesz buzi. – Marek przestaje się przekomarzać. W końcu całuje usta stęsknione, głodne pocałunków.

- Wiem komu. Panu. – odpowiada Patrycja kilka chwil później, w chwili na oddech między dwiema sesjami wzajemnego pieszczenia się wargami.

Marek rozpina zamek bluzy. Całując buzię uczennicy, chwyta ją za obnażoną pierś. Ściska. Gładzi.

- Obiecałem ci plusik za odpowiedź. – odzywa się cicho i wiedzie palcem po jędrnej wypukłości pionowo z góry na dół i poziomo od środka na bok, kreśląc dwie prostopadłe linie krzyżujące się na brodawce sutka. – Drugi plus dostajesz za przyjście bez stanika – dodaje i rysuje taką samą figurę na drugiej piersi. – musisz o mnie wiedzieć wszystko, zanim mnie wpuścisz do środka. – szepcze Patrycji do ucha.

- Do środka? – dziewczyna znów truchleje. Tym razem nie z lęku przed odtrąceniem, lecz z obawy, że marzenia mogą się spełnić zbyt szybko. Nie powinno się przecież w pośpiechu oddawać cnoty, nawet jeśli wiele nastolatek jest na ten temat zgoła odmiennego zdania.

- Do brzucha, Patrycjo. Tędy. – Marek rękę nie zajętą dotykaniem piersi kieruje na krocze nastolatki. Naciska we wrażliwym miejscu.

Patrycja obejmuje go z całej siły za szyję.

- Ale nie tutaj, prawda? Nie w pociągu?

- Nie, kochanie. Na wycieczce szkolnej nie możemy tego zrobić. To byłby gwałt na nieletniej powierzonej mi pod opiekę. Później też nie, dopóki jestem twoim nauczycielem. Twoja mama mogłaby mnie wtedy oskarżyć już nie o mobbing, a o coś znacznie gorszego.

- Mamie to ja na pewno nic o nas nie powiem. – Patrycja uśmiecha się prosto do ucha nauczyciela, niespodziewanie posłusznego literze prawa. Na biuście czuje jego dłoń, pod brzuchem jego pobudzoną męskość.

- Na pewno? – Marek łapie ją oburącz za pupę i przyciska do siebie.

- Bynajmniej! – Patrycja knebluje mu buzię ognistym pocałunkiem.

Siadają obok okna. Patrycja bokiem do nauczyciela, oparta plecami o ścianę, nogi lekko zgięte w kolanach ułożywszy wygodnie na siedzeniu. Półki do leżenia po jednej stronie są jeszcze złożone, zostawiając wolną przestrzeń nad głowami. Marek prawym ramieniem obejmuje nastolatkę, lewą dłonią zaczyna gładzić jej uda.

Powoli przesuwa się od kolana do biodra i z powrotem, raz po zewnętrznej, zaraz potem po wewnętrznej stronie nogi. W milczeniu, testuje granice, nie napotykając na opór. Czasami kolana się zaciskają na chwilę, czasami rozchylają się trochę szerzej, gdy dłoń potrzebuje więcej przestrzeni. Patrycja na przemian to zamyka oczy, to otwiera je by złowić wzrok nauczyciela.

- Za „bynajmniej” już ci nie będę mógł stawiać jedynek. – Marek całuje dziewczynę pod uchem. – Na szczęście robisz jeszcze inne błędy, za które mogę się poznęcać i każdy mi przyzna rację.

- Nie wierzę. Jaki na przykład? – Patrycja, chwyciwszy Marka za lewy nadgarstek przenosi jego dłoń z pomiędzy ud na biust i obydwoma łokciami zamyka jego szyję w kleszczowym uścisku. – Pogłaszcz jeszcze. Nie powiem mamie. – szepcze.

- Już przestałem być panem profesorem? Nie za szybko! – Nauczyciel udaje oburzenie.

Patrycja nie odpowiada. Całuje go po policzkach, zostawiając słowa na potem.

- Nie zapomnij o CV. – po paru chwilach odzywa się Marek. – Ciekawe co napiszesz o dzisiejszej nocy.

- Że przeszłam na „ty” z profesorem polskiego i odkryłam, że macanie piersi może być super.

- Bo twoje piersi są super. – Marek rozchyla poły rozpiętej bluzy. Schyla głowę i całuje dziewczynę po biuście. – Super, smaczne, fantastyczne. – Liże, przygryza, stara się przemówić do każdej komórki czuciowej między szyją a pępkiem. – Twoje sutki często tak stoją na baczność? – Zadaje nieprzyzwoite pytanie po kilku minutach nieprzerwanych pieszczot.

- Ostatnio cztery dni temu. Szybko zapominasz! – śmieje się Patrycja.

- Nie zapomniałem... Dałaś mi coś, żebym pamiętał. – Marek jeszcze raz całuje pierś dziewczyny. Chucha ciepłym powietrzem na prawy sutek po czym dotyka go językiem. I znów chucha.

Jednocześnie, bez zapowiedzi, kieruje dłoń na krocze dziewczyny. Dotyka ciepłego miejsca najpierw przez legginsy. Uciska palcami dobrze wyczuwalny rowek. Słyszy swoje imię, wypowiedziane szybkim szeptem. Czuje, jak dwie dłonie łapią go mocno za nadgarstek i próbują odciągnąć od newralgicznego miejsca.

- Mareczku, tak nie można! – broni się nastolatka. – Wstydzę się.

Lecz tego protestu, wyrazu niezdrowej nieśmiałości, mężczyzna nie posłucha. Wsuwa rękę w majtki Patrycji, przedziera się przez zagajnik włosków, dociera do źródła ciepła i wilgoci, stąpa palcami po jego brzegu, naciska, ugniata, aż w końcu pod środkowym palcem rozstępuje się ziemia... Zdrój rozkoszy pochłania ciekawskiego wędrowca.

- Nie można, ale trzeba. A co, jak przeczytasz moje CV i nie zechcesz mnie już mieć w sobie? Muszę korzystać, póki nic o mnie nie wiesz. – Coraz mocniej ugniata żyzne miejsce. Od zewnątrz i w środku. Zagłębia się w odkryty otwór. Eksploruje. Coraz szybciej, coraz mocniej.

- Miałeś mnie uczyć polskiego, Mareczku, a nie... Chch! – Patrycja dusi kochanka pętlą ramion coraz mocniej zaciskającą się wokół jego szyi. Jej nogi, zgięte w kolanach, rozsunęły się na boki, zostawiając niesfornej ręce maksymalną przestrzeń manewru. O obronie nie ma już mowy.

- W Wiedniu wspomniałaś raz, że ubrałaś biały stanik, mimo że czarny by bardziej pasował.

- Pamiętasz takie szczegóły? Chch! Ch! – Biodra Patrycji poruszają się w takt ruchów pieszczącej ją dłoni. Niezależnie od woli nastolatki. Ręka Marka z kolei podąża za regularnym stukotem pod podłogą wagonu. – Chch! Chch! Chchch! – dziewczyna stęka szczęśliwa, bez najmniejszego skrępowania.

- Pamiętam, bo to błąd, kochanie! Po polsku mówi się „zakładać”... Na swoje i twoje nieszczęście znam trochę rosyjski i wiesz, co rozumiem, kiedy ktoś mówi, że ubrał stanik?

- Nie wiem. Chch! Powiedz!

- Rosyjskie „убирать” czyli odkładać, chować, sprzątać.

- A ja myślałam, że znam rosyjski. Trzy lata nauki w gimnazjum na nic! Ch! Ch! Ch! Mareczku, ty mnie dziś przeleciałeś!

- Wiesz, co teraz zrobimy? Уберем трусики, żeby nam не мешали.

Godzinę później mówią sobie „dobranoc”:

- Czego się miałam przestraszyć? W tym CV nie ma przecież nic złego. No, może poza sąsiadką i studentkami. – Dziewczyna się uśmiecha. Domyśla się, że kilkadziesiąt minut wcześniej dokonałaby innej oceny życiorysu, byłoby jej przykro czytać o trzyletnim romansie i poznawać imiona Katia, Tamara i Anita. Teraz ma tyle morfiny w głowie, że jest jej wszystko jedno. Liczy się tylko, że Marek zrobił jej masaż zapierający dech w piersiach. Dosłownie. Wybrał ją i żadną inną. – Chciał się mnie pan pozbyć, panie profesorze?

- Wiesz dobrze, że nie, cukierku. – Marek składa długi pocałunek na policzek Patrycji, przyciągając ją do siebie i i ściskając jej pośladki. – Bynajmniej, Patrycjo.

Wychodzą osobno. Udają się na spoczynek. W przedziale Patrycji tym razem jest już dwóch chłopaków. Męczą koleżanki ze środkowych półek. U Marka obie górne prycze są puste. Nauczyciel łaskawie nie zauważa przedłużającej się nieobecności chłopców. Sam wolałby spędzić tę noc z kimś innym i gdzie indziej. Rozumie młodzików i zazdrości.

***

Na peronie Marek kurtuazyjnie odzywa się do nauczycielki niemieckiego:

- Dojechaliśmy, pani Grażynko. Prawda, że nam się udała wycieczka?

- Bynajmniej, panie Marku. – odpowiada rozentuzjazmowana nauczycielka. – Było wspaniale! Może we wrześniu zorganizujemy dzieciakom wypad do Drezna? Co o tym sądzicie? – zwraca się do grupy młodzieży.

- Bynajmniej. – powtarza radośnie Patrycja. Prześmiewczo patrzy na nauczycielkę, wiedząc, że ani geografistka ani Marek nie zwrócą uwagi samozwańczej alfie i omedze. – Jak pan profesor X będzie opiekunem, pierwsza się zgłoszę.


Klasa odbiera tę zapowiedź jako żart i zapowiedź nowej odsłony uczniowsko-profesorskiej wojny. Podziemny dworzec wypełnia huk salwy zbiorowego śmiechu i gromkie brawa. Tylko polonista się nie śmieje. Popada w zadumę nad ogromem potrzeb edukacyjnych. Czyżby w kolejce do uświadomienia ustawiła się właśnie starsza o dziesięć lat mężatka, matka dwojga dzieci? 

***









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz